Koniec epidemii w tubylczej wiosce – czas odwrotu
Obce plemię zbliżało się do wioski w powolnym tempie. Droga przez dziki, deszczowy las jest trudna, wymagająca dużego wysiłku. Wokół wioski są od lat wydeptywane ścieżki, wobec czego myśliwi znają teren i dzięki temu mają ułatwione zadanie. Pod rozłożystymi koronami ogromnych drzew ziemia nie jest zbyt gęsto porośnięta i dość jałowa, ale dla piechura to i tak niełatwe zadanie. Wysiłek i ciągłe wypatrywanie niebezpieczeństw sprawiają, że przejście kilku kilometrów może zająć cały dzień.
Zajęliśmy pozycje w wysokiej trawie. Kiedy obcy zbliżą się na odległość rzutu włócznią, wówczas nasz wódz poderwie nas do walki. Będziemy krzyczeć i rzucimy się na wroga z całą determinacją. W wojnach tego rodzaju nie ma zbyt dużo poległych. Zwykle jeden, albo dwóch wojowników, czasem żaden. Zwycięża silniejszy i on zbiera łupy.
Nie wiedziałam jak się zachować. Do tej pory byłem bohaterem, który upolował kajmana i małpę oraz odprowadził duszę szamana do krainy zmarłych, zabijając przy tym panterę. Jeżeli nie wezmę czynnego udziału w bitwie, stanę się tchórzem z obcego świata. Tubylcy nie sięgają pamięcią do wydarzeń sprzed lat, czy nawet sprzed miesięcy. Nie będą pamiętać o moich wspaniałych czynach. Zostanę oceniony ponownie – jako asekurant będę dla nich jak powietrze. Powinienem dzielnie walczyć, przeciwstawić się wrogowi i zdobyć kobiety i dzieci.
Osioł podczołgał się do miejsca w którym leżałem. Powiedział, że dopiero teraz nadchodzi godzina mojej próby. Mam nie zastanawiać się, co zrobię. To stanie się automatycznie. Być może mój umysł wypełni się szaleństwem walki i jak opętany ruszę do boju. W takim przypadku stanę się Indianinem z Amazonii w pełni. Już żadna siła nie zaciągnie mnie do cywilizacji. Zapomnę o nowożytnej edukacji i przestanę mieć jakiekolwiek dylematy moralne. Będę dzikusem, a rzeczywistości zaś najnormalniejszym człowiekiem pod słońcem.
Mogę też zmusić się do ruszenia do boju. Będzie to nienaturalne. Mam wówczas szansę zostać trafiony strzałą, bądź dzidą i pożegnać się z tym światem. Coś w rodzaju samobójstwa z obawy, aby nie zostać źle postrzeżonym. Ze względu na plamę na honorze. Moja śmierć wybawi mnie z wszystkich dotychczasowych problemów. Stanę się wolny i nie będę musiał się już o nic martwić. Spojrzałem na Osła złowrogim wzrokiem. Cóż za bezczelny typ.
Trzecie wyjście to tchórzostwo. Autochtoni nie będą wytykać mnie palcami. Mało tego, uszanują mój wybór nie brania udziału w potyczce. Nawet tego nie skomentują. Moje pozostanie w wiosce stanie się problematyczne, bowiem nie będę już wojownikiem, a kobietą nie jestem. Może zaoferują mi jakąś starą, rozpadającą się chatę na skraju wioski, Natalia zaś, o ile nie wróci do cywilizacji, przypadnie w udziale innemu wojownikowi.
To wszystko nie jest ani straszne, ani dziwne, to tylko naturalna kolej rzeczy. Mam szczęście, że jestem wolnym człowiekiem i mogę wybierać. Zacząłem się pocić winę zrzucając na wilgotność sięgającą 100%, ale to był strach przed konsekwencjami wyboru. Mam w szaleństwie walki zabić innego człowieka, nie do końca zdając sobie z tego sprawy? Co będzie później, jak ochłonę? Może zwariuję? A może pozostać w tej trawie i nie robić nic zgadzając się na wykluczenie z autochtonicznej społeczności? A może wycofać się do wioski, zmyć z siebie farbkę, którą wymalowano mnie w wojenne barwy i zakończyć przygodę z plemieniem?
Osioł ostrzegł mnie, że jeżeli zbyt długo będę czekał, to w końcu nie zniosę czekania i stanę się winny śmierci człowieka. Wówczas mój powrót do cywilizacji nie będzie możliwy. Aby nie zniszczyły mnie doszczętnie wyrzuty sumienia, będę zmuszony tu zostać na zawsze. Ucieczka do świta realnego kapitalizmu stanie się dla mnie zabójcza – choroba psychiczna, bądź samobójstwo i to bez możliwości wyboru. Jeśli nie wytępi to pierwsze, stanie się to drugie.
To on, Osioł doprowadził mnie do takiego stanu. Ten, który miał mnie uratować. Całe to jego, pełne wyrzeczeń szkolenie doszło do fatalnego dla mnie w skutkach finału. Ciekawy, czy filozof kontrolował ten proces, czy też mu się to tylko wydawało. A może to był eksperyment na mnie, jako króliku doświadczalnym?
Nagle usłyszeliśmy krzyk małp. Zaczęły strasznie skrzeczeń. W ten sposób wzajemnie ostrzegały się przed niebezpieczeństwem. Skrzeczały niemiłosiernie. Z lasu zaczęły wychodzić członkowie obcego plemienia. Czterech mężczyzn, pięć kobiet i gromadka dzieci. Wchodzili w wysoką trawę ociężale. Już na pierwszy rzut oka było wydać, ze są skrajnie wyczerpani. W potyczce nie mieliby żadnej szansy.
Wiedziałem, że wódz naszego plemienia przeżywa straszny dylemat. Zaprosił wojowników na wojnę. W wyniku przygotowań do śmiertelnego starcia, umyśle uzbrojonych we włócznie i pałki mężczyzn zaszły zmiany. Byli wypełnienie energią i czekali na znak. Z drugiej strony pokonanie tak słabego przeciwnika, nie przyniesie im chwały. Nie zasłużą na nagrodę.
Nagle stało się coś, czego się nie spodziewałem. Sądząc po zdziwionej minie Osła, on także nie.
Kolejni wojownicy zaczęli wstawać z ziemi, tworząc wokół obcych krąg. Zaczęli podchodzić do niosących bagaże mężczyzn i brać pakunki na swoje ramiona. Wódz gestem otwartej ręki wskazał na wioskę, tym samym zapraszając niedawnych wrogów, a obecnie gości do siebie. Atmosfera stała się przyjazna. Niektórzy z młodszych tubylców pomagali utykającym przybyszom. W ten naturalny sposób zaakceptowany został nowy porządek.
Odetchnąłem z ulgą. W duszy dziękowałem Bogu za takie rozwiązanie. Dziękowałem komuś, w kogo w sumie nie wierzę? Jak to możliwe. Osioł wzruszając ramionami powiedział, że tworzenie sobie Boga na własne potrzeby jest bardzo niebezpieczne. W ten sposób sami sobie udowadniamy, że jesteśmy słabi i bylejacy. Bez moralnego kręgosłupa. Tchórze. Do Boga mogą zwracać się tylko ci, którzy w niego wierzą bądź aktywnie go szukają. Pozostali nie mają prawa. Zapytał, czy krzyczałem o cud, kiedy wyskoczyłem z samolotu myśląc, że zamiast spadochronu mam gaśnicę? Czy błagałem o ratunek, kiedy spotkałem się oko w oko z anakondą, kiedy walczyłem z kajmanem? Nie. Teraz jednakże mogłem dać się ponieść furii i zabić niewinnego człowieka. Odpowiedział, że w moim życiu było już wiele małych cudów, których w ogóle nie zauważyłem. Dodał, że tak naprawdę, to kieruje nami przeznaczenie. Trudno to pojąć, ale jest tak dużo dowodów pośrednich…
Przestałem go słuchać. Ledwie co ochłonąłem w prawie, że traumatycznej sytuacji, a Osioł wysiąkuje ze swoją filozofią. Tak, tak, nasze życie zdeterminowane jest przeznaczeniem. Powstała nawet opisująca to funkcja matematyczna autorstwa Karola, naszego przyjaciela. Z jej przodu jest znak zapytania, a z tyłu symbol nieskończoności, no… może na końcu jeszcze wykrzyknik, jako znak silni…
Osioł nie dał się zbić z tropu. Kiedy trochę ochłonąłem stwierdził, że moja decyzja pozostania we wiosce, bądź też powrotu do cywilizacji przestała być już moją decyzją. Wkrótce okaże się to, co się stanie, a ja będę musiał się temu podporządkować. Początkowo chciałem oponować, ale w ostatniej chwili udało mi się zapanować nad emocjami – nie miałem ochoty wdawać się w czcze dyskusje z podstarzałym filozofem.
Podeszła do mnie Natalia. Jej skąpy strój udekorowany był kilkoma kwiatami i uplecionymi z traw warkoczykami. Nie przestając się uśmiechać wzięła mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Nie oponowałem. Pomyślałem, że być może Osioł jest jasnowidzem, a może tylko zarozumiałym bucem? Odpowiedź na to pytanie pojawi się wkrótce (samoistnie, gdyby ktoś miłą wątpliwości).