Rozpoczęliśmy przygotowania do opuszczenia tubylczej wioski. Dłubanie łódki w pniu dużego drzewa trwałoby kilka miesięcy, wobec czego nie zostało wzięte pod uwagę. Zdecydowaliśmy się na zbudowanie tratwy. Niektóre z rosnących w lesie deszczowym drzew mają pnie lekkie, zdrewniałe komórki tworzą wolne, wypełnione powietrzem przestrzenie. Idealne jako materiał na tratwę o dużej nośności. Moje wątpliwości, że w szczeliny może dostać się woda i nasza pływająca konstrukcja zatonie, nie zostały uwzględnione. Osioł postanowił uszczelnić drewno żywicą i to miało nas uratować przed zakończeniem żywota w mętnej wodzie dopływu Amazonki. Bez dalszej dyskusji.
Po tygodniu tratwa była gotowa. Nasz wyjazd opóźniło jednak wydarzenie, którego nikt się nie spodziewał. Moja żona, opuściła miejsce swojej pracy, czyli plac na którym rozdrabniano maniok na mąkę, usiadła przed chatą czarownika i zastygła w bezruchu. Szaman lekko popchnął jej ramię. Kobieta upadła na ziemię. Nie żyła. Jak nam wyjaśniono, umarła, bo przyszedł jej czas. Już nie miała w sobie mocy życia. Już nie miała żadnych dążeń, żadnych celów, które chciałby zrealizować. Już nie chciała żyć.
Szok nie opuszczał mnie przez kilka godzin. Kobieta pochodząca z cywilizowanego kraju, ot po prostu dochodzi do wniosku, że jej życie się kończy, wobec czego postanawia umrzeć, co zresztą skutecznie czyni. Rytmiczne uderzanie drewnianą pałką w bulwy manioku znajdujące się w wydrążonym pniu, czynność, którą robiła przez ostatnie tygodnie, została definitywnie zakończona.
Próbowałem porozumieć się z szamanem, aby wyjaśnił mi przyczynę nagłego odejścia mojej żony, ale autochton tylko poklepał mnie po plecach, jakby chciał powiedzieć że nie ma zamiaru tłumaczyć rzeczy oczywistych. Czegoś nie rozumiem? Umarła, bo doszyła do wniosku, że już nie chce żyć i tyle. To normalne i naturalne. Taki wojownik jak ja, bohater, który upolował kajmana i antylopę, który mierzył się z panterą powinien to rozumieć. W końcu zapytałem, czy może rzucił na nią urok, wobec czego posunęła się do samobójstwa? Uśmiechnął się i pokręcił przecząco głową, po czym zaczął się śmiać.
Osioł długo zastanawiał się, co powinniśmy zrobić. Żaden rozsądny wniosek nie pojawił się jednak w głowie filozofa. Po pewnym czasie rozpoczął taniec wokół palącego się na środku wioski ogniska. Poczałkowo poruszał się powoli ale w miarę upływu czasu jego ruchy stawały się coraz szybsze. Szaman usiadł w pobliżu i rytmicznie uderzał w mały bębenek, co napędzało Osła w coraz bardziej szaleńczym tańcu. W końcu filozof wpadł w trans. Skoordynowane ruchy nóg, rąk, tułowia i głowy świadczyły o tym, że ów taniec sterowany jest emocjami pochodzącymi z podświadomości (tak mi to później wyjaśnił).
Karol Borsuk oddalił się na skraj wioski, gdzie zaczął się modlić. W pozycji klęczącej, ze złożonym rękami pozostawał przez ponad godzinę. Rozprostował zdrętwiałe nogi, podszedł do mnie i przytulił mnie do siebie, jakbym był jego dzieckiem.
On, matematyk zajmujący się teorią chaosu, rachunkiem prawdopodobieństwa i opisywaniem skomplikowanymi wzorami nieforemnych kształtów, klepie pacierze. Może coś stało się z psychiką naukowca?
Kiedy zacząłem rozmowę, utwierdziłam się w przekonaniu, że jest całkiem normalny. Wychowany był w rodzinie katolickiej. Jako dorosły człowiek odrzucił jednak wiarę. Teraz poczuł potrzebę swoistego porozmawiania ze Stwórcą. Może to także wynik szoku doznanego ze względu na śmierć mojej żony? Właściwie to już nie moja żona, ale zupełnie obca kobieta, tyle tylko, że po kilkudziesięciu latach wspólnego pożycia nadal pozostawało swoiste przywiązanie. Ale to tylko coś w rodzaju obowiązku, odczucie nie poparte żadnym głębszym uczuciem.
Karol stwierdził, że wierzy w Boga. Uff, a jednak coś z nim nie tak. Dodał, że wiara została powypaczana przez ludzi, którzy będąc u władzy tak ją zmodyfikowali, aby manipulować plebsem i móc bezkarnie wykorzystywać znajdujących się na dole społecznej piramidy szaraczków. Jądro jednakże nie poddaje się jakiejkolwiek manipulacji, jest niezmienne, prawdziwe; zawsze jasne i dobre.
Obydwaj moi kompani zostali trafieni odłamkiem szaleństwa. Osioł w rytualnym jakby tańcu, zaś Karol w swojej modlitwie. Obydwaj uwolnili się od stresu.
Kiedy w pełni do mnie dotarło, co się stało, zdrętwiałem z przerażenia. Byłem na granicy traumy. Niewiele brakowało, abym utracił świadomość. Z problemu wybawił mnie czarownik. Silne uderzenie pięścią w żebra, a następnie seria ciosów zadanych otwartymi dłońmi po twarzy, wróciły mnie do żywych.
Ciało martwej kobiety zaczęło się kurczyć, przybierając pozę niekształtnego, chudego i brzydkiego płodu. Wówczas autochtonki zawinęły nieboszczkę w duże liście, przypominające liście palmy. Otoczone szczelnym, zielonym kokonem ciało przygotowywano do pochówku. Po odbyciu rytualnych śpiewów grupa żałobników podążała za szamanem. Martwe ciało ułożono na zrobionych z cienkich żerdzi noszach. Na końcu żałobnej procesji maszerowaliśmy we trzech, z Karolem i Osłem. W związku zamiarem opuszczenia wioski, automatycznie przestałem być członkiem plemienia. Niedawny nieustraszony myśliwy, bohater, był teraz obcym.
Ceremonia pogrzebowa była krótka. Ciało złożone w dole, przysypane zostało gliniastą ziemią. Nie uformowano grobu. Sam nie wiem dlaczego związałem lianą dwa grube patyki i zrobiony w ten sposób krzyż wetknąłem w ziemię. Nie czułem straty kogoś, z kim miałem dzieci i z kim dzieliłem życie przez tak wiele lat. Nie pojawił się żal, ani nawet smutek. Widocznie to, co było dawno już umarło.
Natalia nie uczestniczyła w pogrzebie. W tym dniu zastąpiła moją żonę w produkcji maniokowej mąki. Zaczęła poważnie zastanawiać się nad pozostaniem wśród plemienia. Przestała myśleć o tym, co straci, za czym być może wkrótce zacznie tęsknić. Jak zauważyła, jakakolwiek analiza w tym zakresie nie ma sensu. Rzeczy powinny dziać się same. Ingerując w przeznaczenie, wypaczamy swoje życie i stajemy się nieszczęśliwi. Sami siebie krzywdzimy. Fundujemy sobie niewolnictwo, a to już prosta droga do trwania w zakłąmaniu. Na siłę dążymy do sukcesów, do bycia zauważonym przez innych. Czy aplauz publiczności w tym wypadku coś daje? Nawet jeśli klaszczą zachwyceni, to dla nas to tylko ulotna, wprost utopijna nagroda.
Młodej kobiecie też coś dziwnego uderzyło do głowy. Czyżbym był jedynym, jeszcze trochę normalnym człowiekiem w promieniu dziesiątków, a może setek kilometrów?
Poprosiłem szamana, aby mnie także dał ziół, którymi napoił Osła, Karola i Natalię. Autochton popatrzył na mnie zdziwionym wzrokiem. Czas uczty jeszcze nie nadszedł. Narkotyczny napój będzie podany dopiero wieczorem.
Wyobraziłem sobie, że zostaję we wiosce. Biorę sobie Natalię (tak to by trzeba nazwać), która jest mi uległa i staję się tubylcem. Zaczynam w 100% żyć tak jak oni i zapominam swoją przeszłość. Cieszę się, kiedy udaje się połów ryb, głośno się śmieję, gdy małpa, trafiona nasączoną kurarą strzałą, spada z drzewa. Krzyczę, pełen strachu, uciekając przed rozwścieczoną pumą i przenoszę się do krainy duchów wprowadzony w trans po wypiciu napoju o narkotycznym działaniu. Żyję naturalnie.
Czy mam po co wracać? Osioł wielokrotnie miał rację, tłumacząc, że robienie kariery to droga donikąd. Poświęcę się po to, aby zamiast radości, przeżywać stresy. Walczyć o pozycję i o pieniądze. To droga bez końca. Co najwyżej mogę na chwilę się zatrzymać, żeby stwierdzić, że nie miałem czasu na życie. On ma rację ale jednak wraca. Może nie chce zostać tu na wieki, zawinięty w kokon z liści i pochowany do gliniastej ziemi amazońskiej puszczy? Karol także wraca. Ma do oblikowania niemiernie istotny artykuł na temat opracowanej ostatnio funkcji opisującej kształt liścia kasztanowca. Opracowanie jest ponoć bardzo istotne. Dla wielu osób zajmujących się matematyką stanie się ono powodem do filozoficzno – matematycznych dysput. Będą się tym karmić, zadowoleni, zaangażowani i spełnieni. Fakt, że owa teoria, nazwana funkcją, nikomu nigdy w praktyce się nie przyda, jest zupełnie nieistotny.
Natalia podeszłą do mnie, lekko pociągnęła mnie za rękę wskazując na jedną z chat znajdujących się końcu wioski. Szepnęła mi do ucha, że chce wyzwolić mnie ze stanu żałoby. Że to jej obowiązek i misja zarazem.
W autochtonicznej wiosce nikt nie liczy czasu. Nikt nie wie ile ma lat. Wiek określa się sprawnością i wyglądem. Zanim w mojej świadomości pojawiła się myśl, że dla mnie chyba jest już za późno, aby zaczynać od początku, podążyłem za młodą, pełną radości kobietą.