Nie wiem, co ja jeszcze tu robię na tym padole, ale skoro nadal istnieję, to znaczy, że może na coś się komu przydam, na przykład jako klakier… – żadna praca bowiem podobno nie hańbi.
Pewnego dnia zdałem sobie sprawę z faktu, że zupełnie nie rozumiem świata w którym żyję. Wszystko wokół mnie nagle zaczęło być obce i nieznane. Nawet sąsiadka jakby mniej roznegliżowana przyszła do mnie, aby pożyczyć trochę soli, ale poprawiłem na niej szlafroczek i humor kobiety wrócił na swoje miejsce. Skoro okolica obca i nieznana, to jednocześnie (choć potencjalnie) niebezpieczna. W przypadku stanu zagrożenia mamy trzy wyjścia: a) atak, jeśli jesteśmy silniejsi, b) ucieczkę, jeśli jesteśmy słabsi, bądź też (o ile „a” i „b” nie wchodzą w rachubę) c) stan odrętwienia zwany traumą. Omówię teraz wszystkie trzy przypadki, krótko zresztą.
Przypadek „a”. Dentysta wkłada szczypce, aby usunąć mi bolący ząb. Mówi, że ekstra-huje. Może dla niego, to i extra, ale mnie zostaje druga część wyrazu (pomijając tu ortografię). Może nie wszyscy dentyści to … ale ten był dziwny jakiś dentysta – sadysta. Cherlawy jakiś był. Złapałem zatem za leżące obok obcęgi i ciach. On ma mój ząb, a ja jego. Zaproponowałem zapłatę barterem – towar za towar, ale ktoś (nie on, bo po polsku nie mówił prawie wcale) wezwał policję i tu pojawia się:
Przypadek „b”, czyli ucieczka. Gabinet dentysty zlokalizowany w szopce na ogródkach działkowych „ Uprawiaj na gnoju” został otoczony przez niebieskich ludków. Nie byłem pewien, policja, czy UFO. Tak, czy inaczej zdecydowałem się wiać. Kiedy wiertło o nominale 0,2 mm – stal hartowana z przeznaczeniem do metali, utkwiło w dłoni dentysty nadal obracając się w zawrotnym tempie, ten krzyknął coś w swoim narzeczu i wykrzywiając swoja śniadą gębę zaczął biec na przełaj przez opielone i nieopielone grządki. Na tych ostatnich nieco zwalniał. No, to rzuciłem się w pościg. Pędzi więc doktor dentysta-sadysta, ja za nim, a za mną ufoludki. Wspólnymi siłami zadziałaliśmy jak kopaczka i rozdrabniacz jednocześnie. Warzywa gotowe do zbioru. Śniadolicy doktor pomknął ostatecznie w kierunku lasu, gdzie zniknął w gąszczu nieprzebranym, a mnie otoczył krąg niebieskich ludzików i tu mamy:
Przypadek „c”. Bezwładni tracimy pełną świadomość i jesteśmy bezbronni. Ruszyć ani ręką, ani nogą nie mogłem. Powstaje taki niby-trup. Nie wszyscy drapieżnicy kuszą się na trupa i mamy szansę na przetrwanie, ale, niestety otaczający nas bliźni, to w większości padlinożercy i smrodek związany z potem strachu im nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie, zaostrza apetyt. W pełni zdawałem sobie sprawę z faktu, że jeżeli się nie ocknę, zostanę pożarty żywcem, ale wychodzenie ze stanu bezruchu miało trwać jeszcze nieco czasu. Chyba żaden niebieski padlinożerca nie zorientował się, że pachnę niby-trupem. To pewnie dzięki jesieni, porze roku powodującej katar, niezależnie od pozycji społecznej, czy upodobań konsumenckich danego osobnika, a nawet od pochodzenia z tej, czy innej planety. Nie spodziewałem się, że niebieskie ludki maja umowę z ziemskimi służbami porządkowymi. Odwieźli mnie na izbę wytrzeźwień i dopiero tam poznałem cenę kawy po turecku. Do towarzystwa miałem kaca i rachunek do zapłacenia.
Oj trudno zrozumieć ten nasz współczesny świat.
Aby dalej funkcjonować musiałem uzyskać stan homeostazy pozwalający na pójście do najbliższego sklepiku i wypowiedzenie magicznego zdania „poproszę dwa piwa”. Z powodu bolącego zęba i całej tej historii z nisko kosztowym dentystą, nie zdołałem z rana przełożyć kaca na dzień następny. Dochodzenie do siebie miało trochę potrwać. Wyjrzałem przez okno – na ulicy tłumek, śpieszących się, szarych ludzi. Mają swoje bliskie cele, do których dążą, niektórzy z uporem, inni bardziej z obowiązku. Zaangażowani, albo rozpędzeni obawą, że jak coś pójdzie źle, konsekwencje mogą być bolesne. Specyficzne perpetuum mobile. Energia z porannej kanapki, albo mleka z płatkami, poparta kofeiną z kawy daje napęd. Wizyta w toalecie pozwala zachować właściwy stosunek masy do pędu, a rywalizacja w drodze donikąd wzmacnia siłę i daje szansę na przebicie się przez zasłonę problemów rzeczywistości. Tylko po cholerę tak pędzą… Po drodze mijają kilka sklepików i nie zaglądają do nich, choć wystawy kuszą.
Tego ranka zrozumiałem, że jedynym właściwym rozwiązaniem trwania we współczesnym Matrixie nowożytnej cywilizacji nowoczesnego kapitalizmu jest podporządkowanie się panującym przepisom i normom. Możemy wówczas być zawieszeni w toni na wyznaczonymi przez nasze zasługi poziomie i spokojnie wchłaniać co nam należne i wydalać to co zbędne, w rytmie naszego metabolizmu. Jesteśmy wolni i demokratyczni. Wierzymy w to i nawet angażujemy się w różne historie, gdzie z transparentem w ręku, jakże aktywnie walczymy o zamkniecie drogi powiatowej w okresie kopulacji żab, a wszystko po to, aby uchronić owe płazy przez jeszcze większym spłaszczeniem pod kołami samochodów. Czasem podpłynie do nas jakaś syrena z lekko rozpiętym suwakiem w okolicach ogona, czasem ktoś przyniesie flaszkę i będziemy gadać o polityce, aż do czasu zamknięcia najbliższego sklepiku mającego w ofercie alkohol, czasem usłyszymy kazanie nawołujące do przestrzegania przykazań, bo jak nie to będzie źle… No i sobie trwamy, a wokół nas Matrix wypełniony innymi, podobnymi nam osobliwościami.
Demokracja polega na tym, że masz wolność wyboru między daniami z proponowanym ci menu. Przypomina mi bar mleczny z czasów PRL-u: leniwe, albo naleśniki. Papiery po maśle do wrzątku, a jeśli czerwona farba z opakowań zlezie (złaziła zawsze), to będzie pomidorowa. Samemu nie możesz zaplanować dania, bo po pierwsze nie jesteś kucharką, po drugie nie wiesz co dla ciebie dobre, a po trzecie to lepiej się nie wychylaj. Koniec tematu.
Nieśmiało wnoszę o ustanowienia prawa na podstawie którego, demokracja powinna być zakazana.
Dotarło do mnie, że współczesny Matrix składa się w nieprzebranych wód manipulacji. Zamiast pejczyka mamy przepisy, te urzędowe i wypracowane przez manipulatorów, zwyczajowe. Zamiast kar cielesnych, może być (równie skuteczne) ośmieszenie wśród pobratymców. Myślę, że to też trochę z konieczności. Wyobraźmy sobie teraz przetarg na pręgierz. Po trzech latach ustalono gdzie ma stanąć, ale ekolodzy zaprotestowali, bo tam gnieżdżą się dżdżownice. Inna lokalizacja też niedobra, bo widok za ładny, co może rozpraszać skazańca podczas odbywania kary. W końcu, po kilku następnych latach lokalizacja jest. Później specyfikacja do przetargu, postępowanie, protesty, procesy na których złotouści prawnicy toczą pianę wykazując swoja klasę… itd., itp. Ostatecznie pręgierz stanął. Po kilku poprawkach, całkowitej przebudowie i wyłożeniu kafelkami, był gotowy do użytku. Pierwsza ofiarą była babcia sprzedająca pietruszkę bez zezwolenia, poza tym warzywo nie miało certyfikatu i na dodatek było trochę krzywe. Kat (musi być, aby winnego do pręgierza przymocować) – urzędnik w okularach o szkłach jak denka butelek po occie, nie daje rady. Tłum wznosi okrzyki, urzędnik popuszcza w spodnie – czyn niemoralny i to publicznie… Ostatecznie babciny kot ratuje ją z opresji, ale winny musi być i kat staje się ofiarą. Kot otrzymuje medal, a babcia amnestię. Brawa… wszyscy klaszczą, cieszą się, wznoszą okrzyki, przy czym z wysiłku poszczają (co niektórzy) bąki. Ulica jednak jest dobrze zaprojektowana, przewiewna, architekt to wykształcony, przywidujący człowiek. Przywiązany do pręgierza urzędnik, będąc w szoku zjada pietruszkę, krzywą i bez certyfikatu. Pogotowie natychmiast odwozi go do pobliskiego szpitala, gdzie poddany jest terapii – z żołądka wypłukano mu warzywo i mocno nagrzany sok żołądkowy w postaci rosołu na mielonce, która spożył z rana… Kto bogatemu zabroni? Naczelny chirurg stwierdził, że rosół w niskiej temperaturze krzepnie i tworzy galaretkę która na zakąskę jest wprost idealna – ale to był żart, a przy okazji impuls do dalszego działania, zgodnie zresztą z procedurą „WYPIĆ 9/16/21”. Chirurg, uśmiechając się chytrze do urzędnika, pchnął stażystę po flaszkę, której część posłużyła do sterylizacji przewodu pokarmowego pacjenta, a część, profilaktycznie wlał sobie i połknął z głośnym chrząknięciem, nie zakąszając, ale wyrażając tym samym aprobatę dla rodzimej gorzeli. Patriota.