URZĄD POCZTOWY, CZYLI JAK UDOWODNIĆ, ŻE NIE JESTEM WIELBŁĄDEM
Otrzymałem awizo, mówiące, że list polecony czeka na poczcie. Pan listonosz nie pofatygował się, aby zadzwonić do moich drzwi, cóż, czekała by go wówczas droga na 2-gie pięto, czyli w sumie 24 schody do pokonania. Dowiedziałem się później, że ma ustawiony krokomierz na 10 tys. kroków i jak to przekroczy, to już praca poza normą, czego zabraniają przepisy.
Na poczcie maszyna wydała mi numerek, na którym było napisane, że jestem 10 w kolejce i będę czekał 62 minuty. Doczekałem się i stanąłem oko w oko z panią o minie z jakiejś czarnej komedii, jakby Bareja nagle pojawił się na poczcie. Pani poprawiła okulary i stwierdziła, że listonosz odniesie list, (który cały czas ma przy sobie) o 20,00 i dopiero wtedy będę mógł go odebrać. Uff, poczta czynna, do 20,00, więc mam przyjść jutro. Wszystkie informacje są na awizo, a obowiązkiem moim jest czytać, no, chyba, że nie idzie mi to zbyt dobrze. Miła pani.
Kolejny ranek był słoneczny, ale nie był to znak miłego dnia. Podążyłem na pocztę, jeszcze przed jej otwarciem. W kolejce stało już kilkoro starszych ludzi (pewnie po emerytury). Rozmawiali o różnych schorzeniach. Czułem się jak na wykładzie na temat patologii na medycynie. Wszystko im dolega, boli, cierpią okrutnie, lekarz tylko nowe leki zaleca… ale oni się nie poddają i tłumnie wypełniają poczekalnię pobliskiej przychodni. Delikatnie zacząłem ucisnąć swój brzuch, gardło, okolice intymne także, ale niczego niepokojącego nie wyczułem. Starsze panie patrzyły na mnie z coraz większym zainteresowaniem, odsunąłem się, zatem na bezpieczną odległość.
Po otwarciu drzwi placówki pocztowej, kolejka emerytów wpełzła do środka i uczepiła się słupka wydającego bilety z informacją o kolejce. Dawali za darmo, to ludzie brali… po 5, 10, a nawet 15. Kiedy dotarłem do słupka z biletami, okazało się, ze zabrakło papieru. Po 30 minutach udało mi się w końcu wydrukować bilet: 232 w kolejce, przewidywany czas obsługi to 19,25.
Czekam jednakże, bowiem osoba, która ma 10, czy 20 biletów, nie będzie załatwiała 10, czy 20 spraw…
Kiedy dotarłem do lady i przeczekałem trwającą 30 minut przerwę śniadaniową, kobieta w okularach o szkłach przypominających denka od butelek, zrezygnowanym głosem oświadczyła, że mam 19,25 na bilecie, to może oznaczać, że system zgłupiał i żadnych czynności nie mogą wykonać. Moje tłumaczenie, w którym próbowałem wyjaśnić sytuację nie zostało dobrze przyjęte. Oni to urzędnicy, a ja to petent i muszę być dobrze obsłużony, ale żeby to mogło nastąpić, system trzeba naprawić. Tłumaczę, że chodzi o list polecony, a ona, że to tym bardziej ważne i pomyłki zrobić nie mogą. Postanowiłem nie ustępować, ale na niewiele się to zdało. Pracownica poczty, mrucząc pod nosem, że jest urzędnikiem państwowym, wypełzła zza lady. Średniego wzrostu, puszysta w kształtach kobieta, wykonując rytmiczne ruchy, popychała mnie w kierunku drzwi. Sprężystość jej ogromnego biustu oddawała swoją energię, ostatecznie przemieszczając moje zdezorientowane ciało poza próg. Na koniec usłyszałem, że bliski kontakt z urzędnikiem państwowym, w tym dotykanie miejsc intymnych, to przestępstwo, ale tym razem ona zrobi wyjątek i tego nie zgłosi. Szklane drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
Grupka emerytów stała na ulicy i wciąż rozprawiała o swoich schorzeniach. Licytowali się, kto jest bardziej chory, kto więcej łyka pastylek, kto częściej zaskakuje lekarza czymś, co na twarzy medyka wywołuje zdziwienie i niedowierzanie. Zobaczyli mnie, obcesowo wypchniętego poza pocztę. Odwrócili swoje, pełne niezadowolenia twarze i rozpoczęli komentowanie sytuacji, zawracając się niby do mnie, ale w 3 osobie liczby pojedynczej:
– On, taki młody, a kultury nie ma za grosz.
– A jaki roszczeniowy i bez cierpliwości w ogóle.
– Urzędniczka musiała użyć wobec chama przemocy.
– Taki teraz świat, zero grzeczności u takiego tam znajdy.
– Zostaniemy tu, aby dopilnować porządku – oświadczył jegomość z siwymi bokobrodami i wypiął swoją mizerną klatkę piersiową, pokazując gotowość obrony państwowej placówki przed intruzem, czyli przede mną.
Postanowiłem nie pozostać dłużny i wypaliłem, że to ich wina, bowiem nabrali numerków i teraz system nie wytrzymał i się zablokował. Są niereformowalni i z gruntu aspołeczni, roszczeniowi bezzasadnie. Stare pierniki.
Najpierw powoli, jakby ospale, ale zaraz o tym już z większą szybkością rozjuszanych starych kości ruszyli wprost na mnie. Zdążyłem krzyknąć, że jestem nietykalny, bo chyba zarażony na jakąś zakaźną chorobę, co powstrzymało atak. Wycofali się ze zrzedłymi minami. Oto mogli stać się bohaterskim obrońcami państwowej instytucji przed intruzem, ale nie wyszło. Mają już dość własnych chorób i jeszcze jedna już nie jest im potrzebna.
Po 30 minutach przyjechał fachowiec z serwisu i poczta znów mogła funkcjonować. Tym razem miałem być pierwszy w kolejce. Postanowiłem wydrukować wszystkie możliwe bilety, ale mieć pewność, że list polecony odbiorę, ale nie było mi to dane. Drzwi do placówki zostały zamknięte. Kobieta, która wypychała mnie wcześniej swoją obfitą piersią, tym razem, roznegliżowana, polewała swoje ciało spirytusem salicylowym, który raz po raz wycierała chusteczką higieniczną. Usłyszałem sygnał radiowozu służby miejskiej, który z piskiem opon zahamował na ulicy. Za min zaparkowała karetka pogotowia. Kątem oka zauważyłem emeryta, który mówił coś do telefonu komórkowego, lewą ręką wskazując na mnie.
Sanitariusz z maską na twarzy podszedł do mnie i bez większych wstępów zapytał, na co jestem chory i dlaczego, jako nosiciel zakaźnej choroby chodzę po ulicy, narażając innych ludzi na zakażenie? Nie dał wiary moim wyjaśnieniom, że nic minie dolega i mocno ściskając kołnierz mojej koszuli, zaczął mnie wlec w kierunku karetki. W międzyczasie wyjaśniał, że musimy pojechać do szpitala, gdzie poddany zostanę badaniom na choroby zakaźne. Dodał, śmiejąc się gardłowo, że na świecie nie ma zdrowych ludzi i pewnie u mnie też coś wykryją. Wówczas zdecydowałem się działać. Silny cios w brzuch zatrzymał na chwilę krzepkiego sanitariusza. Wyrwałem się z jego łap i podbiegłem do grupki emerytów, na których nakichałem krzycząc przy tym, że teraz i oni są zakażeni. Zacząłem uciekać. Zdezorientowani strażnicy służby miejskiej, jak i sanitariusz osiłek nie mieli najmniejszej szansy, aby mnie złapać, ale i tak odnieśli sukces. Po kilku minutach, karetka z pięcioma emerytami, wyjąc przeraźliwie ruszyła w drogę (chyba do szpitala zakaźnego?). Ja zaś schowałem się pobliskim parku, gdzie dosiadłem się do rozpartego na ławce bezdomnego. Trochę cuchnął, ale wobec niedawnych przeżyć, nie przeszkadzało mi to zbytnio. Handel ma swoje korzenie we wspólnotach pierwotnych i dotychczas jest źródłem wymiany towarowej. Za śmierdzący płaszcz dałem 100 złotych i w ten sposób postanowiłem po raz kolejny odwiedzić pocztę. Panowie ze straży miejskiej, jak na komendę odwrócili głowy, obserwując sąsiednią ulicę. W placówce pocztowej, pani z obfitym biustem, czerwonym po natarciu spirytusem salicylowym, stwierdziła, że obsłuży mnie bez numerka, byle szybko… Podałem awizo i dowód. Szperała w jednej, po tym w drugiej szufladce, aż w końcu stwierdziła, że listonosz nie zwrócił listu, pewnie zapomniał. Jeśli nie odbiorę w ciągu dwóch tygodni, doręczyciel przyniesie przesyłkę raz jeszcze.
Czekałem cierpliwie. Po 15 dniach pojawiła się listonosz. Nie czekając na nic, zbiegłem na podwórze i poprosiłem o list polecony, ale doręczyciel stwierdził, że już włożył awizo do pocztowej skrzynki i listu mi nie odda – mogę odebrać na poczcie w dniu następnym. Musiałem nie słyszeć dzwonka do drzwi. Jeśli jestem głuchy, powinienem pójść do laryngologa, albo zafundować sobie aparat słuchowy, hi, hi hi. Poza tym na awizo, które jest urzędowym dokumentem napisał, że nie ma mnie w domu. Czyli nie maił komu zostawić. Mam nie dyskutować i dostosować się do sytuacji.
Trudno mnie wyprowadzić z równowagi, ale bezczelnemu facetowi się to udało. Pod ścianą stał pojemnik z farbą, którą robotnicy malowali elewację. Listonosz nagle stał się jasnoniebieski, i nawet nieco przypominał bezskrzydłego aniołka. Kiedy byłem już pewien, że mnie usłyszy, stwierdziłem, że ktoś zrobił mu chyba krzywdę, ale ja nic o tym nie wiem – nie ma mnie przecież w domu, co jest potwierdzone urzędowo – na awizo. Oczekiwałem policyjnego nalotu, ale nic takiego nie nastąpiło. Pewnie nie odebrali awizo na czas.
Kolejnego dnia poszedłem na pocztę. Dowiedziałem się, że pani z obfitym biustem jest na badaniach, listonosz zwolnił się z pracy i szukają nowego – może ja bym się zgłosił? Uprzejmie podziękowałem. Tym razem uprzejma, pełna seksapilu pani, po wyświetleniu numerka 41 zaprosiła mnie do lady. Uśmiechając się bezustannie, zamieniła awizo na polecony. Odetchnąłem z ulgą. Zapytała wysokim, lekko drżącym głosem, czy to pozew o alimenty? Grzecznie odpowiedziałem, że na ulicy do wszystkich dzieci się uśmiecham, nie wiadomo bowiem, które jest moje. Urzędniczka wzięła głęboki wdech i opowiedział mi historię o pewnym listonoszu, który w swoim rewirze był przyczyną wielu ciąż… może jednak bym skusił się zostać doręczycielem? Ona zaś „wprowadzi mnie w temat”. Z karteczką na której napisała mi swój numer telefonu opuściłem urząd pocztowy. Obiecałem, że zadzwonię po 20,00.
Postanowiłem, że kopertę otworzę dopiero w mieszkaniu, to tak na wszelki wypadek, że by nie ulec żadnej pokusie.
Po drodze do domu spotkałem bezdomnego. Ubrany był w płaszcz, który od niego odkupiłem – pewnie znalazł go w śmietniku. Mężczyzna tym razem był czysty i nawet pachniał jakąś tanią wodą kwiatową. Stwierdził, że postanowił dbać o higienę, po czy grzecznie zapytał, czy nie dałbym mu parę złotych na środki czystości. Byłem ciekawy, co skłoniło go do zmiany upodobań dotyczących zachowania i zapachów. Zbliżył swoje usta do mojego ucha i wyszeptał, że całe jego życie było grzeszne. Teraz postanowił to odpokutować, wobec czego będzie cierpiał jak inni, tak zwani normalni ludzie. Żebrak – filozof. Dałem mu 20 złotych. Poszedł kupić płyn do higieny intymnej – stwierdził, że czuje się teraz, czysty i trzeźwy, tak zwaną „standardową jednostką społeczną”. Czyli, jak ta część ciała, do pielęgnacji której ów płyn służy. Zrozumiałem gościa.
W kopercie znajdował się list z prośbą o wypełnienie złączonej ankiety dotyczącej obsługi najbliższej mi placówki pocztowej. Wszystko po to, aby usprawnić jej pracę i zwiększyć zadowolenie klienta. Dla przyzwoitości pozaznaczałem kwadraciki w środku pola. W komentarzach napisałem, że do pocierania biustu urzędniczek lepsza byłaby woda utleniona, co będzie zapobiegać wstydliwemu zaczerwienieniu skóry. Na dole ankiety znalazłem 2 informacje. Pierwsza to nagrody – za przesłaną, wypełnioną ankietę, poczta oferuje obsługę bez kolejki przez kolejne 3 miesiące. Druga dotyczyła dostarczenia ankiety – tu prośba o wysłanie listem poleconym nadanym w najbliższej placówce pocztowej. PRL z Bareją na czele wymięka…
Z zamyślenia nad współczesnym, pełnym procedur świecie, wytrącił mnie dzwonek do drzwi. Zdumiony zmarłem w bezruchu, gdy w progu ujrzałem urzędniczkę z poczty. Mój adres był na poleconym, ona zaś swoich obietnic dotrzymuje. Zanim więc odmówię objęcia funkcji doręczyciela – dręczyciela, właśnie ona, doświadczona urzędniczka „wprowadzi mnie w temat”…
Odnośnie wywrotki na rowerze i wpisu na fb jest nas garstka normalnych. Jeżeli przyjmiemy za model normalności Pańskie kanony to największemu wrogowi nie życzę jej kultywowania. Brak pomocy to może nie znieczulica, a karma bo mam wrażenie, ze empatia to dla Pana tylko pojęcie ze słownika wyrazów obcych
Dziękuję z komentarz, choć do końca nie jest on dla mnie zrozumiały. Wpis dotyczy kabaretowego tekstu na temat urzędu pocztowego… to tylko opowiadanie, fikcyjne, dla osób je czytających, zabawne… Zastanawia się na czym Pani/Pan opiera twierdzenie, ze empatia, to dla mnie tylko pojęcie ze słownika wyrazów obcych? Co do wpisu na Fb, cóż, opisałem tylko sytuację, jaką miałem. PS. Pozory często mylą. Pozdrawiam.