Kiedy wygramoliłem się z jałowca, nasi nauczyciele stali na szczycie wydmy i wymachując rękami coś krzyczeli. Zaraz też pojawiła się babka Bogusia z wiadrem pełnym popiołu – pewnie chciała umożliwić bezpieczne zejście po wypełnionym lodem okopie, ale nie do końca jej się ta sztuka udała. Pośliznęła się i popchnęła panią Ludomirę która przewróciwszy się na plecy rozpoczęła zjazd saneczkowym torem.
Kategoria: W oparach PRL-u
Spływ na karpach
W sobotę zorganizowaliśmy wyprawę. Puste w środku, zupełnie suche i duże pnie nazwaliśmy karpami – rozpoczęło się mozolne oddzielanie owych karp od korzeni. Wkrótce mieliśmy łodzie, na których zdecydowaliśmy się urządzić spływ.
U dentysty
Opary PRL-u były do bólu prawdziwe… Jako nastolatek miałem jednakże upośledzony węch, co pozwoliło mi przetrwać te czasy bez większego szwanku, zarówno na ciele, jak i na umyśle.
Wojna z Zającem
Większość chłopaków chciała ruszyć do boju natychmiast. Byli pełni emocji, niby rewolucjoniści, którym chwilowa ekscytacja przesłania alogiczne myślenie. Złapać za jakkolwiek broń i ruszyć na wroga.
Obcy (gołąb) na antenie
Nasza pani Ludomira odzyskała głos i z ogromną siłą wzniosła okrzyk grozy. Gdyby w pobliżu przelatywał odrzutowiec, z pewnością by go zagłuszyła. Fale dźwiękowe uderzyły także w Gaspara, który w ostatniej chwili chwycił się rynny.
Pochód pierwszomajowy, straż pożarna i kurs pierwszej pomocy
Klasa VII i VIII miały obowiązek przygotować się do pochodu na Święto Pracy. Wszyscy uważaliśmy, że jako wzorowi młodzi obywatele, także młodej demokracji ludowej, powinniśmy często świętować. Odliczając wagary, wycieczki szkolne i inne uroczystości, byliśmy bowiem bardzo pilnymi, a przy tym bardzo kreatywnymi osobistościami. Próby zostały zakończone około 20 kwietnia i byliśmy już zwarci i gotowi, aby jako sportowcy przejść ulicami najbliższego nam miasta Płocka. Nie musieliśmy dźwigać flag, ani transparentów. Ustawienie na czele, spontanicznego (podobno) zgromadzenia, dawało szansę na szybsze zakończenie marszu i więcej wolnego czasu w mieście. Pierwotny projekt, został jednak zmodyfikowany
Surowce wtórne oraz pomysły durne…
W Składnicy Harcerskiej pojawił się zestaw „Mały Optyk”, z którego można było złożyć lornetkę lunetę i mikroskop. Produkcja NRD, soczewki plastikowe, ale chęć posiadania zrobiła swoje. Cena to 205 złotych, z czego miałem zaoszczędzonych 5 „Koperników”, czyli dziesięciozłotówek i jednego „Rybaka”, co w sumie dawało 55 złotych. Mój wrodzony, już nieco wyćwiczony, wczesnokapitalistyczny nos zaczął węszyć. Po pierwsze butelki, po złotówce za sztukę – po wódce i occie. Trzeba było je myć, ewentualnie wyciągać korki, uważać, żeby nie potłuc. Ponadto konkurencja zbyt duża – każdy miał ochotę na łatwy zarobek. Zdecydowałem się na zbiórkę złomu. 60 groszy za kilogram, a to oznaczało konieczność zebrania 250 kilogramów żelastwa. No i zaczęła się kolekcja.
Wyprawa po bastrę (cukier z melasą)
Marzeniem każdego nastolatka było zdobycie bryły słodkiej, brązowej bastry z cukrowi w pobliskich Borowiczkach. Było to możliwe tylko podczas kampanii cukrowniczej, która rozpoczynała się we wrześniu, a kończyła zwykle z początkiem lutego. Wraz z kolegą Rysiem zadeklarowaliśmy pracę w ramach tak zwanych batalionów młodzieżowych, dla których celem było wychowanie przez pracę. Wszystko dla dobra socjalistycznej ojczyzny.
Wisła i dzika (bycza) przyroda na wyspie
Mam wiele wspaniałych wspomnień związanych z Wisłą. Każdy dzień wakacji spędzaliśmy nad rzeką. W latach 70 XX wieku rodziców większości z moich kolegów (moich także) nie było stać na wakacje nad polskim morzem, w Tatrach, czy na Mazurach, nie mówiąc już o „egzotycznej” Bułgarii. Od rana do wieczora na trawiastym brzegu rzeki – może wydawać się to nudne, bądź monotonne, ale takie nie było.
Popularnym miejscem była mała zatoka nazwana przez nas „Wirki”, ze względu na powstające tam wiry o średnicy dochodzącej do 2 metrów. Całe szczęście, nie były zbyt groźne – tak przynajmniej ustaliliśmy.