Jakiekolwiek podobieństwo osób, imion, nazwisk, sytuacji i innych zdarzeń jest czysto przypadkowe. Opary PRL-u zaś, do bólu prawdziwe… Jako nastolatek miałem jednakże upośledzony węch, co pozwoliło mi przetrwać te czasy bez większego szwanku, zarówno na ciele, jak i na umyśle.
1. Nasza pani, Ludomira
Kiedy miałem kilkanaście lat, podobno byłem dość krnąbrnym nastolatkiem. To ocena mojej ówczesnej wychowawczyni, Ludomiry. Zdarzało mi się nabroić, chociaż większość negatywnych rezultatów moich działań wynikała z przypadku. Aby oddać prawdę tamtej, PRL-owskiej epoki, przedstawię ciekawsze przypadki. Można będzie zapoznać się moim, obiektywnym (mam nadzieję) spojeniem na poszczególne życiowe sytuacje.
Ludomira miała nieco ponad 20 lat. Oryginalne naszym zdaniem imię, zupełnie nie pasowało do osoby. Była raczej brzydka. W niedopasowanych okularach wyglądała porostu źle. Po maturze rozpoczęła naukę w szkole podstawowej, podobno kontynuując edukację pedagogiczną „gdzieśtam”. Naszym zdaniem nie robiła żadnych postępów, ale też nie wymagaliśmy od niej zbyt dużo. Nie każdy może bowiem robić postępy. Nie możemy wymagać aby Gocha, nasz ulubiony grubasek, pobiegła na 60 metrów w czasie poniżej ośmiu sekund (jej rekord to coś około 14), czy skoczyła wzwyż metr sześćdziesiąt. Aby to osiągnął należałoby ją wystrzelić z katapulty – co do tego wszyscy byli zgodni. Pomimo, że nie wymagaliśmy też zbyt dużo od naszej „pani”, nie chciała zostawić nas w spokoju.
Nie było tajemnicą, że nasza wychowawczyni pracę znalazła dzięki swojemu teściowi, który nauczycielem był od zawsze: uczył prac ręcznych i geografii. Uznawał, że Ziemia jest kształtu kulistego i obraca się wokół Słońca, doskonale rozróżniał kontynenty oraz oceany. Reszta była w podręcznikach. Na każdej lekcji geografii pytał trzy osoby. Siadał wówczas za biurkiem i podnosił gazetę, która zakrywała całą jego postać. Wobec faktu, że w Trybunie Ludu (to nazwa owej gazety – informacja dla tych, którzy się urodzili później) była dziurka, przez którą podglądał klasę, należało odpowiadać patrząc prosto na ukrytego za dziennikiem nauczyciela. Kolega z ławki cicho czytał informacje z podręcznika i tym sposobem wszyscy dowiadywali się, ile węgla produkuje rocznie Argentyna, a ile stali Związek Radziecki. W podręczniku nie było niczego, co mogłoby nas zaciekawić. Uznaliśmy, że nie będziemy zajmować w swoich mózgach miejsca na niepotrzepany balast.
Wracając do Ludomiry, to naraziła się nam ona pod koniec roku. W modzie była samoocena dotycząca sprawowania. Nasza trójka, tj. Wojtek, Jacek i ja ocenialiśmy się na końcu. Najpierw ja. Oceniłem się na dobry, bo zły jakoś specjalnie nie byłem. Ona zaś, że to niemożliwe, nieprawdopodobnie z moje strony bezczelne i nieprawdziwe, żebym miał dobry. Wzruszyłem ramionami. Nie pchałem się na wzorowy, czy wyróżniający, ale taki tam średni, czyli dobry. Ona zaś, że nawet odpowiedni, to dla mnie za dużo. Poprosiłem o chwilę do namysłu.
Ludomira nie mogła wiedzieć o tym, że paliliśmy papierosy w pobliskich krzakach mirabelek. Rosły zbyt gęsto – ewentualnie mogła zobaczyć dym. Raz tylko nakryła nas na wagarach. Poszliśmy do pobliskiego lasku, ale kiedy opadła mgła znaleźliśmy się w potrzasku. Lasek mały, wyspa wśród pól. Otoczony polami i ze szkoły wszystko widać. Spotkała nas już po lekcjach. My leżeliśmy w trawie, a ona przyszła na rosnące w zagajniku maślaki. Z nudów wszystkie grzyby wyzbieraliśmy i obrane czekały na transport do domu. Obeszła się smakiem, to mogła być zła. Inne dziwne przypadki także były wytłumaczalne. Nieco więcej przedstawię w dalszej części pamiętnika.
Poprosiłem nauczycielkę, aby udowodniła mi moją antyspołeczną postawę, bo tylko to może warunkować tak niską ocenę ze sprawowania. Ona chyba jednak nie wiedziała, co znaczy „dowód logiczny”. Poszła na łatwiznę i poprosiła klasę, aby mnie oceniła. Zaległo milczenie. Widocznie nikt nie chciał się narazić ciału pedagogicznemu. W innym przypadku, sądzę, że powinienem otrzymać oklaski.
Pierwsza osobą, która została wyznaczona, aby mnie ocenić była Marzenka. Malutka i chudziutka. Wszyscy trzej byliśmy w jej typie, ale o tym dowiedziałem się znacznie później, gdy z Marzenki wyrosła seksbomba. To jednakże zupełnie inna historia.
Marzenka zrobiła się czerwona jak ćwikłowy burak i wydukała, że tak zdolny chłopiec jak ja, powinien więcej pomagać innym. Ona by tego oczekiwała i może to zmazać moje ewentualne przewinienia. Nie są one w końcu aż tak istotne, jak zaangażowanie się w edukację, a to jest rolą naszej szkoły.
Ludomira zaniemówiła. Kiedy odzyskała głos, do wypowiedzi wezwała grubą Gochę. To ją pokrążyło do końca. Gocha, w ramach odchudzania chodziła z nami na papieroska. Tylko na dużej przerwie i na dodatek nie zaciągała się, ale wierzyła, że tajemnicze substancje znajdujące się papierosowym dymie spalają tłuszcz. Dziewczyna powiedziała, że zgadza się z Marzenką. Powinienem więcej pomagać słabszym. Dodała, że jestem przykładem pilnego ucznia. Na matematyce, na zmianę z Wojtkiem i Jackiem, siadam na pierwszej ławce. Nie mogła wiedzieć, ze to z powodu pani Grzelak, która lubowała się w pokazywaniu swoich długich, zgrabnych nóg. Nosiła super mini. Siedząc na pierwszej ławce i mając na stopie położone małe lusterko, próbowaliśmy zobaczyć coś więcej. Nie zrażenie niepowodzeniami, staraliśmy się bezustannie… Nie zrażało to także kapitana Klosa, którego zdjęcie widniało na drugiej stronie lusterka. On też pewnie chętnie, dostrzegłby coś więcej.
Nasza pani, straciwszy zupełnie instynkt samozachowawczy, poprosiła klasę, aby oceniła ją samą. Jako pierwszy zabrał głos Jacek. Zaproponował odpowiedni z minusem. Ostatecznie to nie jest dobry przykład, kiedy kobieta zaraz po maturze wychodzi za mąż i po pięciu miesiącach rodzi dziecko. Dziecko trzeba nosić dziewięć miesięcy, w innym wypadku istnieje ryzyko, że nie wszystkie narządy zdążą się odpowiednio rozwinąć. Zapytałem głośno, jakie w szczególności są najbardziej narażone? Płciowe – rzucił Wojtek i trzydzieści trzy gardła ryknęły śmiechem.
Z lekcji wychowania w rodzinie socjalistycznej wiemy – kontynuował Jacek, że społeczeństwu potrzebny jest wzrost demograficzny. Gdyby doszło na przykład do wojny, albo do konieczności budowy nowych fabryk i hut, ktoś to musi zrobić. To są cele partii. A jak wiadomo do rozrodu potrzebne jest to i owo. U naszej młodzieży jest dobrze – mamy odpowiednio rozwinięte to, co trzeba i jesteśmy gotowi do pomocy w realizacji zadań zjazdu socjalistycznej partii. Niech tylko ktoś da sygnał, że już można, to zapewniam, że nie przyniesiemy wstydu i damy z siebie 200% normy.
Kilka dziewczyn zaczęło wzdychać, ale nauczycielka, łapczywie łapiąc powietrze, jakby było, podobnie jak cukier na kartki, próbowała nas uciszyć. Aby zakończyć nieprzyjemną sytuację zabrałam głos. Zaproponowałem, że ocenimy panią na dobry z plusem. Ostatecznie, starając się o potomstwo wcześnie, ma szansę na kolejne pociechy, ku chwale narodu i socjalizmu.
Ludomira doszła do siebie po kilku minutach. Utraciwszy argumenty, wobec zbliżającego się końca lekcji wychowawczej, zarządziła głosowanie. Od razu dla nas trzech. Za nieodpowiednim nikt nie był. Odpowiedni – tu zaczęliśmy badawczo rozglądać się po klasie – dane mi było wtedy poznać siłę kontaktu wzrokowego. Wychowawczyni dalej nie ryzykowała. Zostaliśmy z oceną dobrą.
Z jakiejś, nigdy niewyjaśnionej przyczyny, ktoś wrzucił Ludomirze do mieszkania plastikowy worek pełen żab. Podejrzenie padło rzecz jasna na naszą trójkę. Tyle tylko, że w tym czasie braliśmy udział w podchodach, w lesie oddalonym ponad 10 kilometrów od mieszkania naszej wychowawczyni. Hipoteza o naszym udziale w tym zdarzeniu siłą rzeczy upadła. Nikt z ciała nauczycielskiego nie pomyślał, że taka ilość żab może być tylko na lesistych bagnach. Nikt też nie dokonał prostego przeliczenia: 10 kilometrów to 30 minut w jedną stronę, 5 sekund to celowanie i rzut oraz kolejne 30 minut na powrót i ponowne ukrycie się w trakcie podchodów. Wyobraźnia perspektywiczna, oderwana od schematów marnego codziennego życia, to podstawa sukcesu. Wniosek nasuwał się sam – my trzej mamy szansę na powodzenie i dobrobyt. Musimy tylko jeszcze bardziej rozbudować swoją wyobraźnię. Przez kolejne miesiące w pocie czoła dążyliśmy do doskonałości.