2. Ebonit, czyli prace (z)ręczne
Teść Ludomiry nazwany został przez nas „Ebonitem”, w skrócie „Ebon”. Ebonit to rodzaj plastiku, z którego w miejscowej cukrowni, zwanej przez nas „fabryką” toczona kulki połączone sznurkiem, tak zwane tiki-tiki. Trzymając za koniec sznurka wprawialiśmy kulki w ruch – miały odbijać się od siebie wydając specyficzny odgłos. Brak precyzji kończył się bolesnym uderzeniem o dłoń. Ebon nie był podobny do zabawki, ale jego twarz pokerzysty kojarzyła się nam z monolitem ebonitu. Ostatecznie geneza przezwiska nauczyciela nie była dla nas istotna. Powstało za to przysłowie: „Szczyt techniki, zrobić z jajek tiki-tiki”. Rzecz jasna chodzi o jajka „kurzęcie”.
Ebon był dosłownie skarbnicą przedziwnych pomysłów. Pewnego dnia zebrał wszystkich chłopców z naszej klasy, aby za pomocą naszych mięśni (u większości egzemplarzy niestety wątłych), wciągnąć obrabiarkę z pracowni znajdującej się w suterenie, na parter. Pewnie doszedł do wniosku, że w pracowni wytwarza się za dużo ciepła. Wobec tego, pot wsiąkający w jego flanelową koszulę w kratę może być wyczuwalny przez panią Czerwionko, czterdziestolatkę ucząca biologii, do której miał słabość. Pewnie nie czytał badań amerykańskich naukowców, którzy twierdzili, że płeć żeńska ulega zapachowi prawdziwego mężczyzny. Czyli zapachowi konia, tytoniu i pewnej grupy napojów wyskokowych, ale to ostatnie to już tylko nasza interpretacja (podobno pochodzi z jakiejś książki, zdaje się rosyjskiego pisarza). Jako, że nikt z nas nie jeździł na koniu, ani nie pił wódki, a i papierosów nie dużo paliliśmy, aby zwrócić uwagę dziewczyn, po prostu myliśmy się rzadziej. Trochę z lenistwa, ale wymówka była zacna i szlachetna. Dopiero po latach dowiedziona się, że ludzie dobierają się na podstawie feromonów, ale było to zbyt późno, aby użyć tej metody w stosunku dziewczyn z siódmej B (były chyba ładniejsze od naszych).
Tak, czy inaczej, Ebon obwiązał lina ciężką maszynę, na schody położył dwie deski i polecił nam ciągnąc sprzęt po schodach. Byliśmy już na ostatnich schodku, kiedy zarządził odpoczynek. Pewnie powąchał się pod pachą i z przerażeniem stwierdził, że zmysły pani Czewionko mogą zostać wystawione na ciężka próbę. Aby odparować, usiadł na urządzeniu.
Jak przerwa, to przerwa. Pościliśmy liny. Ebonit nie zdążył zareagować i wraz z obrabiarką, krzycząc z przerażenia zjechał na dół. Maszyna uderzyła w posadzkę i zatrzymała się nagle, zaś nas pan od ręcznych robót, w wyniku zadziałania bezwładności jego spoconego ciała, poszybował w kierunku składu narzędzi. Regał zawierający młotki, obcęgi, kombinerki, śrubokręty i inne tak zwane męskie narządy (taka nazwa się przyjęła w naszym środowisku majsterkowiczów). Regał zachwiał się, po czym runął na Ebonita. Ten zaś, ostatkiem sił, odepchnął się nogami od ściany, i ruchem jednostajnie przyśpieszonym skierował swoje ciało w kierunku WC. Głowa, która znajdowała się z przodu, trafiła w drzwi i bez zastanowienia się przebiła cienką sklejkę. Tułów i cała reszta znajdowała się na sali, zaś głowa w kibelku. Kiedy nieszczęśnik przemówił, wyglądało to tak, jakby zwracał się do muszli klozetowej.
Ciało pedagogiczne pośpieszyło z natychmiastowa pomocą. Nauczyciel chemii i fizyki, pseudonim „Hiszpan”, rozciął sklejkę scyzorykiem, zaś pani Czerwionko podała rannemu krople walerianowe. Zrobiła przy tym głęboki wdech. Intensywny zapach męskiego ciała zrobił to, co powinien. Pani Czerwonka nie zdołała się oprzeć naturze. Kokieteryjnie zamrugała oczami i zemdlała. Powstały wówczas dwie teorie. Pierwsza, że powodem utraty przytomności był czysto męski zapach, druga zaś, że to ze względu na usypiające działanie (dużo smrodu i mało tlenu) potu Ebona.
Coś w tym musiało być, bowiem, kiedy tacy, trochę nieświeży (czyli spoceni) wróciliśmy do klasy, nasze dziewczyny zaczęły na nas spoglądać jakość inaczej. Oczy miały jakby nieco zamglone…