3. Pasjonująca chemia i jej wpływ na postrzeganie świata
Pan Eugeniusz, nie wiadomo dlaczego nazwany Hiszpanem, to nauczyciel chemii i fizyki. Nie stronił od eksperymentów. Do dzisiaj pamiętam kulkę rtęci uwięzioną w podłużnej plastikowej pastylce, która toczyła się siłą bezwładności po dębowym stole. Aby wzmóc efekty czysto fizyczne, w maju wkładaliśmy dziewczynom chrabąszcze za bluzki. Zachowywały się nieco podobnie jak kulka rtęci, tyle tylko, że ich nieskoordynowanych ruchów, nie dało się opisać żadnym znanym wzorem. Prawdopodobnie, w ten właśnie sposób powstała „TEORIA CHAOSU”.
Do klasy wchodziliśmy zgodnie z zasadami ruchu jednostajnie opóźnionego, a słysząc dzwonek przeistaczaliśmy się z ciała stałego w ruchome, wybiegając na korytarz ruchem jednostajnie przyśpieszonym.
W czerwcu zabrakło niestety chrabąszczy. Kolega Mirek przyniósł kilka, hodowanych we własnym terrarium zaskrońców. Naszyjniki z małych węży komponowały się ładnie z opalenizną Hanki i Heleny. Kiedy dziewczyny zorientowały się co mają na szyi, wpadły w niekontrolowany szał. Gdyby wówczas wystawić je na gminnych zawodach, zwycięstwo byłoby pewne. Droga do pokoju nauczycielskiego prowadziła po schodach, na których Hanka się potknęła, zawadziła Helenę i obydwie spadły z kilku stopni, raniąc siebie przy tym kolana. Węże wybrały wolność i tyle je widzieliśmy. Dla nauki i naszej wiedzy, doświadczenie było super – ot ciało stałe (zimny, nie ruszający się zaskroniec), nagrzane (na ciele dziewczyn), nabiera coraz to większej energii kinetycznej. Piękny, wprost klasyczny przykład. A i pomoce naukowe za darmo. W tamtych czasach nie zdawaliśmy sobie sprawy z faktu, że dla zaskrońców cała ta sytuacja może być stresująca i, że robimy źle, ale to były tamte czasy.
Najciekawsze były eksperymenty chemiczne. W tym celu cofnijmy się do wiosny. W ramach doświadczenia nastawiliśmy 25 litrowy gąsior zacieru na bazie nierafinowanego cukru pozyskanego z pobliskiej cukrowni. Materiał naturalny, ekologicznie zdrowy (czego wówczas jeszcze nie rozumieliśmy), dawał nadzieję na uzyskanie dobrego produktu końcowego. Gąsior mieliśmy od Wiesia, od niego też winne drożdże – to pasja jego taty. Kiedyś na dużej przerwie odwiedziliśmy strych w domu kolegi, gdzie rzędem stały gąsiory pełne fermentujących zacierów. Niektóre wypuszczały bąble dość intensywnie, inne były spokojniejsze. Próbowaliśmy z tych spokojniejszych, ale to na niewiele się zdało. Na lekcji WF, podobno biegaliśmy wężykiem. Do końca dnia dane nam było spędzić w łazience (na tzw. tronie). Oczyszczeni ze złogów, z zupełnie czystymi przewodami pokarmowymi, dopiero przed wieczorem dotarliśmy do swoich domów. Na dodatek z zaleceniem diety.
Wróćmy do chemii. Pewnego dnia, z gąsiora stojącego w rogu pracowni zniknęła zawartość. Zacier został przez Hiszpana odfiltrowany i wlany do ogromnej kolby, podgrzewanej przez gazowy palnik. Dalej była chłodnica, z której krople żółtawej cieczy wpadały do stożkowej kolby. Z zaciekawieniem uczyliśmy się „destylacji”.
W kolejnym dniu nie było lekcji. Hiszpan, pan od WF, Ebonit oraz woźny Zalewski byli niedysponowani. Podobno znaleziono ich na ogródku działkowym woźnego. Bezwładnie leżeli wśród zniewalającego zapachu fiołków. Ponoć jaśmin ma właściwości usypiające, ale żeby fiołki? Ale to tajemnica, o której nikt nie może się dowiedzieć. Tak ustaliliśmy. W stożkowej kolbie pozostało nieco ponad pół litra napoju. Postanowiliśmy jego działanie spróbować na sobie. Musze powiedzieć, że zagryzanie rzodkiewką nie jest najlepszym pomysłem. Działanie stężonego etanolu zaś jest super, ale zbyt krótkotrwałe i całkowicie zniwelowane, powstaniem tak zwanego kaca. Po tym sprawdzianie postanowiliśmy pić tylko sprawdzone trunki. Rzecz jasna, dopiero w dalszej przyszłości.
Pod koniec kwietnia, szkoła przygotowywała się do obchodów 1-szego Maja, Święta Pracy. Z tej okazji na apelowym holu zamontowano umywalkę. Była symbolem nowoczesności i postępu (także w zakresie higienicznego oświecenia). Owa umywalka, całkowicie przypadkiem, stała się także elementem edukacji chemicznej w praktyce.
Na lekcji chemii mieliśmy zajęcia na temat metali lekkich. Sód i potas zanurzone były w nafcie, jako, że ich zetknięcie się z obecnym w powietrzu tlenem, powoduje utlenianie i z metalu tworzy się jego tlenek. Szary i nieładny. Sód i potas mają też inne, ciekawe właściwości – to było powodem zawłaszczenia przeze mnie sporej kulki potasu. Na przerwie stałem właśnie przy nowej umywalce, gdy podszedł do mnie Hiszpan. Zapytał co trzymam w dłoni… Kulka potoczyła się do umywalki i spadła do rury odprowadzającej. Hiszpan zaś, na oczach sporego audytorium uczniów z siódmej i ósmej klasy rozpoczął mycie rąk. Robił to z pietyzmem, dokładnie i powoli. Na pokaz. Nie wiedział, że w odstojniku umywalki zachodzi gwałtowna reakcja chemiczna. Tworzyła się zasada potasowa i wydzielał się wodór. Wzrost temperatury szybko dotarł do punktu zapłonu i z umywalki wybuchł, niczym gejzer, płomień sięgający głowy nauczyciela. Widok nie do opisania. Pełen piękna i dramatyzmu, zepsuty niestety ze względu na istnienie w nosie człowieka zmysłu powonienia. Niemiły zapach opalonych na rękach włosów i grzywki rozniósł się po holu. Hiszpan wyglądał jak posąg. Zastygł z miną w której można było dostrzec mieszaninę zdziwienia i przerażenia. Nie trwało to niestety zbyt długo. Mieszanka nagle powstałych uczuć nauczyciela, także okazała się być wybuchowa, o czym miałem się wkrótce przekonać. Całe szczęście byłem jednym z najszybszych biegaczy na krótkie dystanse. Hiszpan źle obliczył kąt pochylenia na zakręcie i siła odśrodkowa wepchnęła go do toalety dziewczyn. Fizyka się kłania… Młode damy podniosły głośny krzyk na widok nadpalonego z lekka mężczyzny, ale nie trwało to długo.
Ostatecznie Hiszpan nie żywił do mnie urazy – zobaczył z mojej skromnej osobie potencjał na poszukiwacza naukowej prawdy. Inne zdanie miała dyrekcja (jak zwykle zresztą). Na apelu trzy kroki do przodu i pokorne wysłuchanie publicznej nagany. Poczułem wzrost zainteresowania ze strony niektórych dziewczyn. To się nazywa „chemia”.