7. Preparaty biologiczne i wątpliwy zapach formaliny
Mój imiennik, kolega Zbyszek obraził mnie śmiertelnie, publicznie nazywając mnie „gnojem”. Aby nie zdołał uciec, co warunkowało wymierzenie sprawiedliwości, dopchnąłem go ławką do szafy w pracowni biologicznej. Preparaty zawierające zanurzone w formalinie żaby, węże, jaszczurki i inne sympatyczne zwierzątka zmieniły swoje pozycje, zalewając owym cuchnącym konserwantem mojego przeciwnika. Spowodowały też zmniejszenie oporów tarcia, wobec czego Zbyszek zaczynał się z pułapki wymykać. Dopchnąłem ławkę mocniej, wobec czego pięć z sześciu szyb w szafie uległo rozsypce. Niestety jeden z preparatów, zawierający ropuchę z wybałuszonymi oczami został rzucony w kierunku mojej głowy. Zrobiłem unik i grubościenne naczynie podążyło na spotkanie z oknem.
W tej samej chwili do klasy wkroczyła pani Liliana, emerytowana nauczycielka, która w zastępstwie uczyła nas biologii. Zastępstwo spowodowane ostatnim etapem ciąży naszej pani od biologii, zarówno nauczycielkę – staruszkę, jak i nas, zmuszało do wielu wyrzeczeń. Prowadząca lekcje emerytka pociła się ubrana w staroświecka perukę i mówiła cicho, wobec czego musieliśmy zachowywać się poprawnie i nie rozmawiać. Obie strony zgadzały się na owe wyrzeczenia. Pobieraliśmy nauki o płazach i gadach, o ich anatomii, ale też i o ich zwyczajach. Pani Liliana opowiadała bardzo ciekawie, a my słuchaliśmy. Wiedzę miała ogromną, odwrotnie proporcjonalną do przytępionych wiekiem zmysłów.
Nauczycielka niedosłyszała i wzrok także miała słaby. Nie zauważyła zdemolowanej szafy z preparatami, jak i wybitej szyby w oknie. Usiała za biurkiem i zaczęła wywód o ropuchach. Zmysłem, który u niej jednakże funkcjonował całkiem poprawnie, był węch. Wąskie nozdrza zwężały się i rozszerzały na przemian. Monolog o ropuchach zawiesiła w pół zdania. Zmarszczyła brwi i zamyśliła się głęboko, z pewnością próbując znaleźć odpowiedź dotyczącą niemiłej woni.
Podszedł do niej mój przeciwnik, Zbyszek. Chciał coś powiedzieć, z pewnością naskarżyć na mnie, niewinną w końcu ofiarę, która nie miała wyjścia i musiała zareagować w odpowiedni sposób. Gdybym nie odpowiedział na obraźliwe słowa, straciłbym poważanie, kolegów, ulotnie spojrzenia niektórych dziewczyn, a co najgorsze, może miałbym nowy pseudonim typu gnój, albo gnojek. Aby bronić swojego honoru, byłem zdecydowany wylać pozostałą formalinę na nieuczesane włosy stojącego przy nauczycielskim biurku chłopaka. A jeśli by było trzeba, dodatkowo przyłożyć mu w czułe miejsce.
Zastrzegam, że wyłącznie ze względu na konieczność obrony własnej, ja także zbliżyłem się w kierunku nauczycielki. Ona zaś, nie zdając sobie sprawy z sytuacji, zapytała nas spokojnym głosem, czy robimy nowe preparaty. Zapach formaliny zrobił swoje – został rozpoznany. Klasa wybuchnęła gromkim śmiechem. Skala rozbawienia znacznie wzrosła, kiedy w drzwiach pojawić się nasz woźny, który w dłoni trzymał uwolniony ze słoja preparat w postaci sporej żaby. Reakcje młodzieży były spontaniczne. Śmiech, trzymanie się za podbrzusza, pokładanie się na ławkach, a nawet tarzanie się po podłodze. Wyobraziłem sobie, ze wkrótce większość klasy się posika, co najpewniej doprowadzi do dalszej eskalacji chichotów i pełnego dramatyzmu osłabienia morale. Podjąłem szybką, spontaniczną decyzję, aby wylać resztę formaliny na mojego przeciwnika, gdy w drzwiach pojawiła się nasza wychowawczyni. Ludomira poślizgnęła się na mokrej posadzce i runęła jak długa z głośnym klapnięciem, rozpryskując formaldehyd wokół siebie. Po przygodzie w bagienku na zakończenie rowerowego rajdu, widocznie spodobały się jej kąpiele w różnorodnych cieczach… A może to jedna był przypadek?
Chciała się podnieść, ale niestety nie zdołała. Runęła na plecy. W ten sposób była cała w biologicznym utrwalaczu. Woźny próbował jej pomóc, ale z miernym skutkiem. O mało nie wylądował obok nauczycielki. Aby złapać równowagę, wypuścił żabę, która wylądowała na sukience pechowej kobiety. Ta, w końcu stanęła na nogi. Cała ociekająca formaliną, niby nowo przyrządzony preparat. Zalewski, starszy już mężczyzna z długimi wąsami, nie wytrzymał i zaczają się śmiać. Na dodatek skomentował sytuację, mówiąc, że na taki duży okaz (czyli Ludomirę), trzeba będzie w hucie szkła zamówić specjalny słój. Dziki śmiech ponownie opanował klasę, dzięki czemu, bez trudu udało mi się wylać resztkę formaldehydu na głowę Zbyszka. Taki mały dodatek… Kiedy w końcu do pani od biologii dotarło, co się dzieje, ta z przejęcia zdjęła perukę i położyła ja na burku, ocierając pot z zupełnie łysej głowy. Zagubiona, nie wiedziała jak zareagować. Śmiech klasy przeszedł w wycie i niekontrolowany skowyt. Nasz woźny także nie mógł się opanować. Trząsł się jak przysłowiowa galareta.
Pani Ludomira, z żabą zawieszoną na sukience i straszną miną podążyła w kierunku gabinetu dyrekcji. Za kilka minut zostałem wezwany do raportu. Za karę musiałem posprzątać i wstawić nową szybę. Kiedy już ją myłem, straciłem równowagę i kopnąłem w sąsiednie okno. Niestety, skutecznie… Remont okna został zakończony przez Ebonita, który cały czas spoglądał na mnie, niczym bazyliszek.
Na apelu trzy kroku do przodu. Zostałem poproszony o komentarz swojego czynu oraz propozycję zadośćuczynienia. Publicznie, przy całej szkole. Nie miałem wyjścia. Kiedy już zebrałem myśli, opowiedziałem krótko jak było. Moja agresja, to tylko samoobrona, zaś mój przeciwnik Zbyszek, także jest winny. Jako syn sekretarki szkoły jest jednakże pod ochroną, co uważam za wielką niesprawiedliwość. Chciałem jeszcze dodać o zadośćuczynieniu, czyli nałapaniu płazów i gadów na nowe preparaty. Zdecydowałem się pominąć kwestię ogromnego słoja na duuuży preparat. Niestety, odebrano mi głos. Szum uznania dobył się z wielu ust, ustawionych w czwórki uczniów starszych klas. Zdaje się, że przez przypadek zostałem bohaterem. To jednakże nie zmniejszyło chęci zemsty na chłopaku, który nazwał mnie gnojem. To, co dostał, to za mało, za tak dużą arogancję w stosunku do mnie, niewinnej w końcu ofiary tak wielkiej obelgi. Musiałem zaczekać na nową okazję.