Tytuł mówi sam za siebie i w praktyce można by na tym poprzestać. Zastanowić się głęboko nad sensem zdania, zrobić analizę i cichutko usiąść w kąciku, by przeczekać chęć zrobienia czegokolwiek. Tak niewielu ludziom, nawet tym zdolnym, tworzącym wspaniałe dzieła, udało się zaistnieć w świecie Homo sapiens i wytworzonych przez cywilizację (każdą – niekoniecznie naszą) zależności. Po co zatem, w pocie czoła, wyrzekając się radości beztroskiego życia, dążyć do czegokolwiek ponad łatwo osiągalne przyjemności?
Niestety, nie zawsze udaje się spędzać życie na „nic-nie-robieniu”. Tworzenie dzieła, choćby tylko na naszą miarę, a nie tego ponadczasowego, to niezła jazda – często bez trzymanki. Najpierw plan, projekt, po tym zabezpieczenie funduszy (zamiast pojechać na wakacje) i czasu (wydartego nocy, lub choćby beztrosce). Oto włączyliśmy kreatywność i po wielu bojach, zmaganiach, z wiadomymi oraz tymi, nie dającymi się przewidzieć przeciwnościami, osiągamy cel. Otrzymujemy nagrodę, jesteśmy bowiem dumni z siebie i to jest właściwe naturalne, przypisane naszej psychice. Inni też nas chwalą (szczerze, bądź nieszczerze) i mamy już nagrodę podwójną. Ale, czy warto?
Może zamiast poświęcenia, trzeba zanurzyć się w otchłań łatwo dostępnych przyjemności? Po co znój i… szkoda życia. Nawet, jeśli to, co stworzymy będzie bardzo dobre, bardzo przydatne, na poziomie, to aby zaistnieć, musielibyśmy przebić się przez kolejne warstwy (częstokroć wprost zaściankowego) kumoterstwa. Wpuszczają tylko swoich – innych biletów zasadniczo nie ma. Ale, niekoniecznie musimy być powszechnie znani… A może uda się nam wyciągnąć szczęśliwy los? – prawdopodobieństwo podobne jak na loterii.
Jednakże, brak zaangażowania w dzieło, to ostatecznie katastrofa. Beztroska, to ślepa droga, która prowadzi do zwiększenia konsumpcyjnego głodu. To zaś ma bezpośrednie przełożenie na pojawianie się uzależnień i wypaczeń. Dużo większą wartość ma wspaniale utrzymany ogródek pełen kwiatów, od kaca po przyjemności bez wysiłku (chyba, że ów kac jest niwelowany pięknym zapachem z różnokolorowych rabat, między którymi zalegamy… ale tu się zapędziłem nieco za daleko). Wartość namalowanego obrazu, czy napisanego wiersza, przewyższa pustostan powstały po życiu lekkoducha. To pewne. Nawet jeśli obraz, bądź wiersz nie podoba się tym, którzy malować potrafią tylko ściany, a z literatury czytają wpisy na Facebook-u.
Należy pamiętać, że oddawanie się łatwym przyjemnościom, częstokroć wymaga niemałej kreatywności. Mój znajomy psychiatra, profesor medycyny opowiadał mi historię o swoim pacjencie, który po przejściu na emeryturę wpadł w sidła alkoholizmu. Będąc człowiekiem dobrze wychowanym i mając spokojny, zgodny charakter, nie śmiał nawet przeciwstawiać się swojej żonie (czytaj – był pantoflarzem), która postanowiła go ratować z opresji. Wychodząc na zajęcia, które prowadziła na uczelni popołudniami, zamykała męża w mieszkaniu, niczym w areszcie. Jedyną drogą zejścia na ulicę była rynna, ale ta, źle zamocowana, gwarantowała oderwanie się od ściany wraz ze śmiałkiem, który by się zdecydował na tak karkołomny eksperyment.
Nasz bohater, jako człowiek kreatywny, uwiązał do wędki koszyk do którego włożył pieniądze oraz kartkę z instrukcją. Wypatrzywszy mężczyzne, który za kołnierz nie wylewał, poprosił o ratunek. Przekaz był prosty – weź koszyk i pieniądze, pójdź do pobliskiego sklepu, kup wódkę: pół litra dla mnie i małpkę (200 ml) dla siebie – za fatygę. Zrozum człowieka w potrzebie i niech cię nie skusi chęć zawłaszczenia pieniędzy. O ile przyniesiesz mi flaszkę, jutro eksperyment powtórzymy.
Można jednak uwierzyć w drugiego człowieka. Kolejnego dnia, ów „Dobry Samarytanin” podbił nieco cenę i zażyczył sobie dodatkowo piwo, tłumacząc to „wieloletnim przyzwyczajeniem”, co zostało zrozumiane i zaakceptowane.
Aby ukryć swe trofeum, mężczyzna rozlewał wódkę do słoików na zimowe przetwory, których w mieszkaniu było dość dużo. Do każdego nie więcej niż 20-30 mililitrów. Butelka trafiała na dno pełnego kosza na śmieci i stawała się niewykrywalna. Konspiracja udała się i trwałaby dość długo, ale niezachowanie umiaru w piciu doprowadziło do wykrycia spisku i odstawienia alkoholika do kliniki.
Wszyscy ludzie uzależnieni, aby nie stracić dostępu do swoich inklinacji, które są przyjemne, stają się kreatywni. Pod pozorem odrabiania lekcji młodzież spędza całe godziny zanurzona po uszy w wirtualnym świecie gier. Do torby, po wyjęciu komputera mieści się kilka piw (ale za to dobrych, wprost wykwintnych). Pochowane w szafie na bieliznę czekoladki są dobrze owinięte folią i nie ma zagrożenia pobrudzenia pościeli, czy ręczników. Po drodze z przystanku do domu, którą można nieco wydłużyć (dla zdrowia) zdążymy wypalić dwa papierosy. Na powietrzu smakują lepiej.
Każdy z nas ma słabości, choć u niektórych są one mniej zaakceptowane. U innych zaś bardzo widoczne. Wszyscy jesteśmy twórczy. Jeżeli uda nam się skierować energię na właściwe tory, które prowadzą do pożądanego celu, jest szansa, że uda nam się uniknąć klęski własnych słabości. W innym przypadku, szybko zobaczymy jak szare i przykre jest nasze życie. Znajdziemy pretekst do upadku.
Nieco innym przypadkiem często prowadzącym do przygnębienia, jest zniechęcenie, związane z brakiem owoców naszych działań. Napracowaliśmy się nad czymś, a ostatecznie nie jest to przydatne, nie jest podziwiane, nie dotarło do odbiorców (choćby odbiorcami miała być rodzina, czy jedna osoba, której dzieło dedykujemy). Tracimy sens działania i tracimy wytrwałość. Rozglądamy się za życiową przyjemnością. Jesteśmy już zmęczeni dużym wysiłkiem i ostatecznie sięgamy po to, co przychodzi łatwo. Małą ma wartość i cieszy tylko przez chwilę, ale nawet ta chwila to dużo – jest jak światełko w tunelu – oby tylko nie było to światełko nadjeżdżającego pociągu. Dodam tu, że lokomotywa ciągnąca skład pasażerki waży 80 ton, ta zaś ciągnąca skład towarowy 120 ton. Zostaniemy rozjechani na miazgę.
Czy jest zatem na to jakaś rada? Szczerze mówiąc nie ma jednego, uniwersalnego lekarstwa. Kreatywności nie zadusimy i to napawa nadzieją. Tylko, czy dobrze określimy cel i będziemy przy tym silnie zaangażowani i wytrwali? Jeśli nie, to przegramy. Jest tylko jedno wyjście: pojedynek z samym sobą. Samodzielny – o ile mamy tyle siły i sprawy jeszcze nie zaszły zbyt daleko w złą stronę, bądź z pomocą terapeuty – jeśli czujemy, że pomoc specjalisty jest potrzebna.
Wkrótce przedstawię „pojedynek z samym sobą”, gdzie przeciwnik jest groźny i nieobliczalny, a każdy cios boli podwójnie. Możemy się wycofać i podjąć próbę ukrycia się w cieniu życia, bez radości i spełnienia. Ale nie warto, bo wyschniemy tam na wiór. Wióry zaś, podobnie jak słoma służą na ściółkę dla zwierząt produkujących to, co pospolicie nazywa się gnojem (fachowo – obornikiem). Przepraszam za dosadne porównanie, ale ani do fiołków, ani do róż jakoś nie mogłem do tego dopasować.