Szaman, to nazwa niegdyś zastrzeżona dla ludów zamieszkujących rozległe obszary Syberii. W innych plemionach możemy spotkać Czarownika, ale funkcje ich są podobne – pozostańmy przy nazwie Szaman. Rolą tego, wyjątkowego człowieka była opieka nad duszami współplemieńców. Zajmował się także leczeniem. Wierzono, że łączy się z zaświatami i kontaktuje się bezpośrednio z duszami przodków. Był niezastąpiony w przypadkach traumy i związanych z nią zaburzeń psychicznych. Wybierał się wówczas do innych światów, skąd sprowadzał z powrotem duszę do człowieka, którego ona opuściła. Pomocna w tym była gra na bębenkach i taniec, który wprowadzał Szamana w trans. Dzięki temu, jego ego mgło opuścić ciało i udać się z wycieczką tam, gdzie spodziewał się odnaleźć zabłąkaną duszę.
Przeżycia traumatyczne występują w wyniku szoku będącego następstwem wydarzeń, o bardzo dużym negatywnym zabarwieniu emocjonalnym, z którym nie potrafimy sobie poradzić. Standardowa reakcja na zdarzenie negatywne, to atak w przypadku, kiedy jesteśmy silniejsi, bądź ucieczka, gdy jesteśmy słabsi. Pojawiają się one automatycznie. Gdy poczujemy ukłucie komara, nie przemawiamy do niego i nie prosimy, aby sobie poszedł, tylko go zabijamy. Automatycznie. Kiedy dobiega do nas szczerzący zęby pies, a możemy schować się do domu i zatrzasnąć drzwi, nie czekamy ani chwili – nie ryzykujemy ugryzienia. Zdarzają się niestety sytuacje, gdzie ani atak (jesteśmy zbyt słabi) ani ucieczka (nie ma dokąd) nie wchodzą w rachubę, zaś zagrożenie jest bardzo duże (śmiertelne). Pojawia się trauma. W bardzo przystępny, a przy tym obrazowy sposób opisuje to Peter A. Levine w swojej książce pt. „Obudzić tygrysa, leczenie traumy”(wydawnictwo Czarna Owca, 2016). Kiedy gepard dopada antylopę, ta wpada w traumę – pojawia się stan odrętwienia. Ucieczka nie powiodła się, atak nie ma sensu, ale trzeci stan daje szanse na przeżycie. Paraliż roślinożercy upodabnia ją do padliny. Niektóre drapieżniki nie żywią się padliną – pojawia się nadzieja, że mięsożerca odejdzie z miejsca polowania z niczym. U zwierząt wychodzenie z traumy jest szybkie i całkowite. U ludzi nie. Pozostaje w pamięci, ma zły wpływ na psychikę, wielokrotnie powraca burząc stan równowagi. Niestety nie ma wśród nas Szamana. Zastąpił go psycholog, a w przypadkach chorób psychicznych, (niektóre mogą być następstwem traumy) psychiatra. Dodatkowo, zamiast przyprowadzić zbłąkaną duszę do właściwego jej miejsca, aplikowane są leki, które zwykle łagodzą skutki, ale duszy nie szukają. A zatem powróćmy do instytucji Szamana. W przypadku, kiedy nasza sytuacja jest trudna, ale nie traumatyczna, poznajmy siebie, poznajmy role nagród na różnych poziomach i znajdźmy drugiego człowieka, który zastąpi nam Szamana. Po co? Stanie się bowiem „odbiornikiem” tego, co chcemy z siebie wyrzucić. Czasem będzie to szeptanie, czasem być może ekspresyjny krzyk, albo tupanie w miejscu nogami i płacz z bezsilności. Czasem czułe wtulenie się w ramiona i odnalezienie bezpieczeństwa. Znajdźmy wentyl, którym wypuścimy emocje. Poznajmy to, co jest negatywne – przyznajmy się do tego. Ucieczka nie powiedzie się. Pejoratywne uczucia są zawsze lżejsze od powietrza i wylecą z nas, o ile się pozwolimy na wyjście ich z ukrycia. W przypadku rzeczywistej traumy najczęściej konieczna jest fachowa opieka psychologiczna, bądź psychiatryczna.
Jeżeli nie pozbędziemy się negatywnych uczuć, będą one powracać jak bumerang. Czy tego chcemy, czy tez nie, popsują nasze relacje z osobami z najbliższego otoczenia. Nie zdołamy powstrzymać się przed rozsiewaniem nieprzyjaznej atmosfery. Nawet tego nie będziemy zauważać. Ciągłe wypominanie swojemu partnerowi błędów, które kiedyś popełnił jest bardzo częste u osób, nie potrafiących pozbyć się złych wspomnień. Świadczy to o braku wentyla bezpieczeństwa, ale też o nagromadzeniu w podświadomości dużej dawki toksycznych emocji, które będą zatruwały zarówno ich właściciela, jak i partnerski związek. Mimo, że to niełatwe, trzeba zdobyć się na odwagę, odbyć sąd nad przeszłością, wprowadzić w temat osobę zainteresowaną i wszystko wyjaśnić i rozliczyć. O ile to za mało, można to wykrzyczeć, wybiegać, czy zaszyć się w samotności i wytrząść na zasadzie powrotu do przeszłości i puszczenia hamulców. Poznanie prawdy jest lepsze od ucieczki przed nią, bo uciec nie ma dokąd. Prawda bowiem jest na trwałe do nas przytwierdzona.. Jeżeli te metody nie pomogą, radzę skontaktować się z psychologiem, bądź z psychiatrą, takie objawy mogą niestety mieć swoje podłoże w depresji.
W naszej rodzinie szamanem była babcia Anna. Wciąż czymś zajęta, zalatana, robiąca zakupy, bądź stojąca przy kuchni, ubrana w fartuch w nieodłączną ściereczką w jego kieszeni – zabezpieczeniem, „gdyby nagle się coś rozlało”. Babcia dawała wszystkim dzieciom poczucie bezpieczeństwa. Znajdująca czas, kiedy było to konieczne, zawsze gotowa wytłumaczyć nawet najbardziej skomplikowane słowa. Potrafiła także wyjaśnić określone zachowanie dziecka, obrazowo tłumacząc, dlaczego dopuściliśmy się czynu takiego, czy innego (gdy rozrabialiśmy). Pokazywała konsekwencje naszego postępowania i razem z dzieckiem zagłębiała się w tajniki jego duszy, aby wyeliminować przyczyny. Była uosobieniem dobra i oceanem bezpieczeństwa. Była nam potrzebna.
Rzadko dawała się wyprowadzić z równowagi. Były to te nieliczne sytuacje w których zbytnio zbliżaliśmy się do rozgrzanego do czerwoności blatu kaflowej kuchni, na którym stały garnki w gotującym się obiadem i obowiązkowo jeden z czystą wodą. Kwestia widocznego zagrożenia – tylko to mogło sprawić chwilowy brak stoickiego spokoju u kobiety udekorowanej ondulacją siwych włosów.
Jako dzieci wyobrażaliśmy sobie, że babcia wie wszystko, bowiem kontaktuje się z zaświatami i nawet duchy są jej posłuszne. Choć na naszych oczach nie wpadała w ekstazę, obserwując jej silną osobowość, nie mieliśmy najmniejszych nawet wątpliwości, że jest medium.
Najważniejszą rolą Anny było sprowadzane zbłąkanych dusz z bliżej nieokreślonego Matrixu na swoje miejsce. Skaleczenia, głębokie zadrapania, upadek na rowerze, czy nawet bolący ząb, wszystkimi tymi, dla dzieci „makabrycznymi” wydarzeniami zajmowała się właśnie babcia. Poczucie bezpieczeństwa w jej ramionach, uspokajający szept i ciepło przytulonego policzka działało uzdrawiająco. Dzieci wracały do swojej naturalności i wszystko było jak przed przykrym zdarzeniem. Nawet wizyta u dentysty, czy zastrzyk w pośladek, nie były straszne, gdy starsza, pełna ciepła kobieta siedziała przy małym pacjencie.
Dzięki babci byliśmy członkami jednego plemienia i nic nas nie było w stanie przerazić na tyle, żeby zrobiło szramę w koronkowej psychice kilkulatka. Kiedy już byłem dorosły, wielokrotnie brakowało mi rytuałów Babci-Szamana, który dał by mi pełne bezpieczeństwo, pomógł uzdrowić duszę i załatwił w zaświatach rozwiązanie trudnych problemów. Zabrakło mi wiary dziecka. Szczęśliwi ci, na którymi czuwa opiekun duchowy. Łatwiej żyć bez dóbr cywilizacji niż bez Szamana. To wszystko, co daje nam współczesny świat nie zabezpieczy naszej psychiki tak, jak potrafi ten, który „rozmawia z duchami”. Czyż pastylka może zastąpić mistrza?