W niniejszych wywodach przedstawiam „Monolog Mistrza” – proszę nie brać przedstawionych tu myśli do siebie. Mistrz mówi do mnie. Spotkałem go przypadkiem, choć podobno przypadki nie istnieją… Zastrzegam, że prezentując to, co usłyszałem i nie chcę nikogo obrazić.
Drogi czytelniku, jeśli po pierwszym przeczytanym akapicie, pojawi się zniechęcenie (lub może nawet złość), to ten felieton nie jest dla Ciebie. Ale, nie może być wszystko dla wszystkich, bo ludzie są różni – przy czym, najwięcej cech mieści się w szarej strefie plus – minus jedno odchylenie standardowe, co daje około 68 procent. Cała reszta jest bardziej kolorowa, transparentna, więcej w niej smaczku – słodkiego, bądź gorzkiego. Lekarstwo czasem bywa gorzkie, ale skuteczne.
Monolog Mistrza – w nurcie przeznaczenia, część 1.
Żyjąc w epoce zakłamania, ludzie nie chcą prawdy, nie chcą jej poznać. Wolą rozmydlony obraz własnego, nieprawdziwego obrazu, który jest usprawiedliwieniem bylejakości, ale pozwala na istnienie. Trwanie w zakłamaniu, ale bez ryzyka i bez wysiłku, który jest konieczny, aby cokolwiek zmienić. Wegetacja? No nie – jak można porównywać obdarzonego (potencjalnie) darem perspektywicznego, a przy tym racjonalnego myślenia osobnika Homo sapiens z warzywem, czy nawet pięknym storczykiem, ale zawsze rośliną. Nie godzi się mówić prawdy, szczególnie w świecie w którym, wartość pseudo-osobowości opiera się na fundamentach fikcji wygenerowanej na potrzeby wyzysku. W świecie uporządkowanym przez właścicieli i zarządców nowoczesnego kapitalizmu. Po co masz się zmieniać? To koszt. Potrzeba na to czasu, energii, poświęcenia, a często także pieniędzy. Zostań taki, jaki jesteś. Jesteś akceptowany, zatem zaakceptuj samego siebie. Nie trwoń energii, nie trwoń pieniędzy na zmiany – zastanów się, czy to poświęcenie cię uszczęśliwi? Bądź zatem głupi, gruby, chory i wyrzuć do śmietnika swoje dążenia. Zachowaj czas i wysiłek, czego nie roztrwonisz na pracę nad sobą. W końcu musimy cię z czegoś oskubać. Jeśli zaczniesz myśleć, zaczniesz zbierać siły i zmienisz się, przestaniesz być niewolnikiem i staniesz się wrogiem tych, którzy nad tobą trzymają pieczę. Owszem, staniesz się wolnym człowiekiem tylko, czy to ci jest do czegokolwiek potrzebne? Po cóż ponosić ryzyko? Czyż nie lepiej żyć pod kloszem? Bezpiecznie. Fakt, że trochę szaro, to taka u nas (na tej szerokości geograficznej rzecz jasna) pogoda. Kapitalistyczna.
Podobnie jak znamienita większość ludzi, ty także boisz się zanurzyć w nurcie przeznaczenia, aby żyć zgodnie z własną naturą i ostatecznie dotrzeć do wyznaczonego ci portu. Boisz się zaufać. Nie miałeś szansy dogłębnie poznać siebie samego. Wiesz to, co ci wmówiono przez lata cywilizacyjnego zniewolenia. Masz rację, nie można ufać temu co nieznane, bo najczęściej kończy się to klęską. Tak jest u ludzi. Chcą cię wykorzystać. Tak są skonstruowani i żadna siła nie zamieni ich egoizmu w uczciwość, dobro i empatię. Owszem są także ci, u których dominuje to, co Kant nazywa Imperatywem Pozytywnym, ale są oni w mniejszości. Dlatego też, nauczony negatywnym doświadczeniem w zakresie zaufania, stałeś się ostrożny i zdystansowany do otaczającego cię środowiska.
Czy w tym tekście przemawia pesymizm, czy też realizm – osądź sam.
A jednak, pomimo całej tej szarpaniny z losem, płyniesz nurtem przeznaczenia. Idzie ci to jednak dość kiepsko. Opancerzony, nieczuły, chwytający się wszystkiego, czego możesz, wciąż budujesz sobie podpórki. Spójrz na siebie: nogi w szlamie, ręce pokaleczone o gałęzie, które chwytasz by nie dać się ponieść prądowi rzeki, której wody płyną strumieniem laminarnym – na środku szybciej, a w miarę zbliżania się do brzegu coraz wolniej. Nie jesteś w środku owego przepływu, gdzie woda jest czysta i przyjemnie szumi. Bezustannie starasz się pozostawać blisko, pełnego zgniłego szlamu brzegu. Dzięki temu, kontrolujesz swój los – pozornie, czy rzeczywiście?
Szczęśliwy ten, kto potrafi wyznaczyć swój cel, cel ambitny, ale osiągalny i wytrwale do niego dąży. Tylko, że płynąc w poprzek przybrzeżnego nurtu, całą energię zużywasz na walkę z prądem i cele, które sobie wyznaczasz okazują się być nietrafione – nawet osiągnięte, nie dają radości spełnienia. Dodatkowo błoto, którym jesteś oblepiony – to kolejna udręka, rzecz niechciana. To zbroja, która jest ciężarem, a nie chroni. Blokuje ruchy i zmusza do dodatkowego wysiłku.
Gdyby tak odrzucić podpórki, nie szarpać się z losem, usunąć błoto i nie płynąć w poprzek? Gdyby tak przestać się bać, odsunąć od siebie wszelkie aktorstwo i stanąć w prawdzie o sobie samym? Poznać swoją rzeczywistą naturę. Uwolnić się od nabytych, w dotychczasowej walce na przekór losowi, zniewoleń i kompleksów, po czym popłynąć głównym nurtem ku wyznaczonemu portowi…
Możesz powiedzieć, że „twoja droga” nie istnieje, jest tylko wymysłem zalęknionego człowieka, który w ten sposób chce zagwarantować sobie bezpieczeństwo – potrzebę konieczną, podstawową dla funkcjonowania ludzkiej psychiki. Całe nasze życie, to tylko zbiór przypadkowych zdarzeń, na co ostatecznie mamy ograniczony wpływ. Mówisz tak, bo przecież jesteś nowoczesnym, myślącym człowiekiem, wychowanym i wyedukowanym w nowożytnej cywilizacji, gdzie wszystko opiera się o empiryczne poznanie. Tak cię nauczono. Nauczony zostałeś przez teoretyków, którzy uprzednio byli szkoleni przez innych teoretyków. Praktycy bowiem, w swojej większości zajmują się nauką, sztuką, bądź biznesem. Ci najlepsi, czasem, gdy przechodzą na emeryturę dają się namówić na zaangażowanie w edukację. Tylko, czy wówczas nie głoszą oni dawno przebrzmiałych myśli? Minęły już czasy, kiedy niezależnie od dziedziny, uczeń terminował u mistrza i obawiam się, że już nigdy nie powrócą.
Ten tekst może stać się przyczyną utraty części czytelników – jest zbyt arogancki, czy też może zadziała jak sito, które oddziela ziarno od… ziarna…
Ciąg dalszy za tydzień… zapraszam.