Moja znajoma adoptowała bezdomnego psa. Profesjonalnie, ze schroniska. Mały jamnik, a radości tak dużo. Tyle tylko, że ów mały jamnik w przeszłości musiał być bardzo skrzywdzony. Wkrótce zaczęło się smutne przedstawienie. Na każdą sytuację, którą uznawał za niebezpieczną, zwierzak odpowiadał atakiem. Szczekał, gryzł meble, starał się zdominować swoją panią. Kiedy rzucił się na sąsiada, a zaraz po tym pogryzł jej nowe buty, kobieta nie wytrzymała, i na psa nakrzyczała. Jamnik wpadł w szał. Nie zniósł podniesionego głosu zdenerwowanej kobiety i zareagował agresją. Historia skończyła się dwoma szwami na zgrabnej łydce i powrotem zwierzęcia do schroniska.
Można powiedzieć, że moja znajoma zbyt łatwo się poddała, ale to nie prawda. Pies, kiedyś skrzywdzony przez ludzi, wytworzył odruchy obronne tak silne, że zmiana jego zwierzęcej psychiki stała się niemożliwa. Silnie stresowe sytuacje w połączeniu z fizyczną przemocą (prawdopodobnie jako szczeniak był bity) zrobiły swoje.
Znajoma przez długich kilka miesięcy miłą wyrzuty sumienia, pretensję do samej siebie, że zrezygnowała. Czuła się tchórzem. Pewnie jest w tym ziarno prawdy, ale szansa na powodzenie tej adopcji była bardzo nikła. W praktyce, dla osoby mającej dużo innych obowiązków, niemożliwa.
Nie mogąc pozbyć się wciąż nawracających myśli o własnym tchórzostwie, aby je zgubić, przygarnęła kota. Tu sytuacja mogła być podobna, ale szczęśliwie dla kobiety, młoda porzucona kotka od razu potraktowała ją jako rodzica. Nawet, gdy dorosła nie przestała być słodką „Puchatką”. Znajoma usprawiedliwiła samą siebie. Powiedziała mi, że codziennie szuka radości w rzeczach mało znaczących i tym się zadowala.
Osiągnięcie miniatury wymaga minimalnych wyrzeczeń. W sumie, gdyby kot był pluszowy, też mógłby dawać radość, a kłopotów jeszcze mniej. Sądzę, że powinna była podjąć próbę kolejnej adopcji psa – najlepiej szczeniaka, którego mogła ułożyć, a nawet wytresować. Widocznie pies nie miał być jej celem. Przed podjęciem decyzji nie wsłuchała się w siebie, w swoją naturę i dlatego decyzja była chaotyczna, nieprzemyślana, zła.
Czy rzeczywiście istotą dążenia do spełnienia, jest zauważanie małych sukcesów i płynąca stąd radość? Nie przeczę, cieszmy się z małych rzeczy, ale czy można najeść się okruchami? Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że mało znaczące osiągnięcia pozwolą na spełnione życie. Czyż nie jest to oszukiwanie samego siebie? Mało znaczące osiągnięcia mogą, co najwyżej dać chwilową radość. To też jest istotne, lecz chwila szybko przemija.
Uzależnieni od narzuconych schematów szukamy w życiu radości i co znajdujemy? Okruszki. Uzależnieni od własnych słabości staramy się nimi zasycić, ale w miarę upływu czasu staje się to coraz trudniejsze. Przyzwyczajamy się i aby wygenerować uczucie przyjemności, chcemy coraz to więcej, i więcej. Okruszków. To prosta droga do uzależnień, a w następnej kolejności do nałogu. Ktoś staje się alkoholikiem, ktoś obżera się i tyje, ktoś uzależnia się od zakupów, gier komputerowych, czy od portali społecznościowych i wysyłania bez powodu swoim znajomym codziennych życzeń na Facebooku.
Dążenie do uzyskania nagrody w postaci zaspokojenia potrzeb ciała, bądź też chęci usprawiedliwienia swojego egoizmu często staje się niebezpieczne. Niebezpieczne w szczególności są nagrody zdominowane przez „mózg ssaczy”. Jeść, pić, palić, zaspokajać potrzeby seksualne, wszystko w sposób nieumiarkowany. Potrzeby narastają i stają się nieproporcjonalnie duże w stosunku do rzeczywistych, wynikających z konstytucji naszego ciała. Powoli zmieniają się w patologię. Są o tyle groźne, że stosunkowo łatwe do uzyskania i o natychmiastowym działaniu sprawczym. Dają nagrody słabe, krótkotrwałe, o małej wartości.
Żywienie się okruchami jest typowe dla niewolników, dla poddanych, którzy swoją radość widzą w szybkim zaspokojeniu swoich odruchów (po części bezwarunkowych).
Przyjemności są potrzebne dla naszego życia i nie wyrzekajmy się ich, ale kiedy stają się centralnym punktem dążeń, zaczynamy przegrywać w walce z samym sobą. Kiedy uciechy są przeszkodą w realizacji celów nadrzędnych, wtedy musimy z nich zrezygnować (na przykład, jeśli chcemy schudnąć, powinniśmy powstrzymać się od jedzenia nadmiaru słodyczy i innych wysokokalorycznych pokarmów).
Znacznie trudniejsze jest uzyskanie nagrody, której korzenie umiejscowione są w nadbudowie intelektualnej człowieka. Aby otrzymać nagrodę za dzieło, trzeba owe dzieło stworzyć: namalować obraz, napisać wiersz, czy upiec szarlotkę, a może skonstruować latawiec, czy prowadzić firmę. Odczuwamy satysfakcję. Inni nas zauważają i chwalą. Mamy poczucie własnej wartości – prawdziwej, nie wyimaginowanej. Dobra szarlotka może mieć wartość równie dużą wartość jak olejny obraz. Czasem zostanie królem szarlotki jest trudniejsze od namalowania abstrakcyjnego dzieła i nie jest to radość chwili, ale raz upieczone ciasto to za mało.
W przypadku tworzenia dzieła musimy bardzo uważać, aby nie zrobić czegoś, co ostatecznie będzie bez większej wartości. Nie ma sensu konstruowanie łodzi na środku Sahary, czy oferowanie Eskimoskom budowy szwalni kostiumów plażowych (choć tu można się sprzeczać, bowiem gusta kobiet są nieodgadnione). Ogólnie rzecz biorąc należy robić to, co się robić potrafi i lubi. Zwykle lubi się to co się potrafi, bowiem daje to wymierny efekt.
Tworząc produkt, który nie ma realnej wartości, musimy być przygotowani na cios, który zadami sami sobie. Oto poświęciliśmy czas i energię, a dzieło nas nie cieszy. Jesteśmy zrezygnowani, smutni, źli. Zmarnowaliśmy i czas, i energię. To może doprowadzić do przysłowiowej chandry, a nawet do depresji. Efektem naszego zaangażowania wcale nie musi być przygnębienie – po prostu należy strzec się przed podejmowaniem decyzji byle jakich.
Dla wielu osób, piękny ogród kwiatowy może być więcej wart jako nagroda, niż rzeźba z marmuru. Trzeba najpierw poznać siebie, swoje dążenia oraz możliwości. Wówczas będziemy mieli realną szansę na nagrodę prawdziwą, intelektualną.
Wszystko to będzie kosztowało nieco czasu i pracy („nieco” nie znaczy „tak dużo, że nie dam rady”, ale jest to jednak sporo, więcej niż „nic”) i trochę wyrzeczeń, ale może warto dać sobie szansę na odrobinę szczęścia i spełnienia?
Jeżeli nie zdecydujesz się na proces prowadzący do uzyskania nagród intelektualnych, nadal pozostaniesz w pełni uzależniony od nagród typowych dla funkcji „mózgu ssaczego”. Jak wspominałem wyżej, w miarę jedzenia apetyt rośnie i na to trzeba uważać. Jak zatem postępować? Należy nasycić zmysły, bowiem jesteśmy zbudowani z ciała i ma ono swoje potrzeby. Pamiętajmy też, że w tym zakresie, nie jest łatwą sztuką racjonale działanie, wprowadzenie złotej zasady umiaru. Można tego dokonać łatwiej, poznając samego siebie, na płaszczyźnie zrozumienia rzeczywistych potrzeb człowieka.
Ponadto, wprowadzenie zasady umiaru jest znacznie łatwiejsze i nie staje się dużym wyrzeczeniem, gdy naszym celem jest „dzieło”. Zaspokojone potrzeby zmysłowe ulegają wówczas wyciszeniu (stają się skromniejsze), dając pole dla intelektu.
Pamiętajmy, że okruchami można nasycić co najwyżej wróbla, no… może czasem uda się gołębia…