11. Ucieczka męża Ludomiry (Syreną 103)
W drugi czwartek wakacji około godziny 11 rano zobaczyliśmy chmurę niebieskawego dymu, który dość szczelnie wypełnił ulicę Szkolną. Syrena 103 ruszyła z miejsca, z każą sekundą nabierając coraz większej prędkości i generując przy tym wciąż nowe kłęby spalin. Przerobiony z motopompy, instalowany w Syrenach, dwusuwowy silnik dawał 120% swojej wątłej mocy. Za kierownicą siedział lekko łysiejący mężczyzna, którego twarz była zarośnięta szerokimi bokobrodami. Lucjan, mąż Lubomiry uciekał z domowych pieleszy. Samochód wypakowany był po brzegi tobołkami. Doszliśmy do słusznego zresztą wniosku, że nową kobietę łatwo zgarnie, nawet z ulicy, bowiem stary model polskiego samochodu miał drzwi zamocowane na środkowym słupku, otwierane na zewnątrz. Wystarczy je otworzyć i nowa kobieta znajdzie się na miejscu pasażera. Drzwi pojazdu były jednak szczelnie zamknięte. Gdyby uciekinier dążył do kolejnej konfrontacji z płcią piękną, nasuwało się pytania, czego w pierwszym związku nie pojął?
Na ulicę wybiegła nasza wychowawczyni, która nie zważając na obecność siedzących na pobliskiej ławce uczniów, czyli nas, krzyczała używając do tego całej mocy swoich płuc i innych wnętrzności pewnie też, bo siła jej głosu przewyższała huk piły tarczowej tnącej twarde drewno. Jakieś 140 decybeli czyli głośniej niż odrzutowiec.
Usłyszeliśmy ciekawe słowa: „ty chamie, wyrzutku, dupku, ty palancie, fiucie, gnoju”. „Żebyś mi się już nigdy nie pokazywał na oczy, ty pajacu niedomyty”.
Któryś z kolegów zwrócił uwagę, że Lucjan nie wyglądał na przybrudzonego, co najwyżej miał limo pod okiem. To się nawet zgadzało ze startym naskórkiem na zewnętrznej stronie prawej dłoni naszej nauczycielki. No tak, chłop zwiał chcąc zachować całość swoich członków, a rozwścieczona kobieta jeszcze musi nać upust swojej złości, żeby w końcu się uspokoić.
Kiedy duże piersi przestały falować, a postać ubrana w kwiecistą sukienkę przestała krzyczeć i wymachiwać rękami, podszedłem do niej i grzecznie zapytałem, czy nie trzeba w czymś pomóc? Spojrzała na mnie wzrokom podobnym do gradowej chmury i oświadczyła, że tak kończą tchórze i niedołęgi. Salwują się ucieczką. Odpowiedziałem, że ja tchórzem nie jestem, ale z zaobserwowanej sytuacji lekcje wyciągnę. Siedzący na ławce koledzy poparli mnie kiwając głowami.
Nagle Lubomira, już zupełnie spokojna, przestałą wyglądać zabawnie. Żeby ją pobudzić, zadałem pytanie, którego zupełnie się nie spodziewała. Zapytałem, czy to prawda, że zaraz na początku roku szkolnego, uczniowie będą publicznie oceniać swoich nauczycieli, co będzie poprzedzone publiczną dyskusją na temat poszczególnych pedagogów?
Przez chwilę myślałem, że mnie złapie za ramiona i silnie przygarnie. Wtuli między swoje potężne piersi, gdzie zginę, uduszony, bez szans na zaczerpnięcie powietrza. Nie byłem pewien, czy mogłem liczyć na kolegów – oni też mogli podzielić mój los. Zauważyłem, że wstali z ławki jacyś zmieszani. Aby uspokoić sytuację, oświadczyłem Ludomirze, że my ją lubimy, że nam się podoba i, że na pewno ocenimy ją wysoko.
Nauczycielka weszła na podwórko i ciężko usiadła na ogrodowym krześle pod którym wylegiwał się kot. Oczami wyobraźni zobaczyłem łamiące się plastikowe nogi niezbyt solidnego mebla i masywne ciało, które zgodnie z prawem grawitacji ląduje na zwierzęciu. Powstaje płaskorzeźba – kot płaski. Ewenement przyrodniczy. Zwierzę spojrzało do góry, zdało sobie sprawę z niebezpieczeństwa i jak z procy wyskoczyło spod krzesła. To spowodowało reakcję kaskadową, zupełnie jak rozszczepienie atomu. Lubomira krzyknęła „och”, poderwała się i całym ciałem opadła na wątpliwej wytrzymałości ogrodowy mebel. Krzesło runęło i kobieta usiadła na ziemi. Jej szerokie biodra otulone siedziskiem oparcia, upadając, wywołały dźwięk przypominający jęk zranionej ziemi, która musiała odczuć ów impakt. Nauczycielka nie mogła się podnieść. Udzieliliśmy jej pomocy. Zamiast podziękować, wzruszyła tylko ramionami. Na odchodne powiedziała coś, co na pozór, w obecnej sytuacji było bez sensu: „Ten skurwiel zabrał ze sobą wszystkie powidła i marynaty”. Popatrzyła na nas i dodała: „Wszyscy mężczyźni są tacy sami”. Zapytałem, czy kobiety to anioły, ale nie odpowiedziała. Sama aniołem z pewnością nie była. Żeby takie monstrum mogło polecieć, to rozpiętość skrzydeł musiałaby być taka, jak u bojowego bombowca.
Doszliśmy do wniosku, że gdybyśmy to my salwowali się ucieczką z ramion Lubomiry, to powideł śliwkowych też byśmy w spiżarni nie zostawili, co do marynat, każdy z nas miał inne zdanie.