16. Surowce wtórne oraz pomysły durne…
Wciąż brakowało mi pieniędzy. W Składnicy Harcerskiej pojawił się zestaw „Mały Optyk”, z którego można było złożyć lornetkę lunetę i mikroskop. Produkcja NRD, soczewki plastikowe, ale chęć posiadania zrobiła swoje. Cena to 205 złotych, z czego miałem zaoszczędzonych 5 „Koperników”, czyli dziesięciozłotówek i jednego „Rybaka”, co w sumie dawało 55 złotych. Mój wrodzony, już nieco wyćwiczony, wczesnokapitalistyczny nos zaczął węszyć. Po pierwsze butelki, po złotówce za sztukę – po wódce i occie. Trzeba było je myć, ewentualnie wyciągać korki, uważać, żeby nie potłuc. Ponadto konkurencja zbyt duża – każdy miał ochotę na łatwy zarobek. Zdecydowałem się na zbiórkę złomu. 60 groszy za kilogram, a to oznaczało konieczność zebrania 250 kilogramów żelastwa. No i zaczęła się kolekcja. Chodziłem tu i tam z dwukołowym wózkiem o żelaznych obręczach i zbierałem stare wiadra, garnki i inne żelastwo. Każdego dnia po kilka kilogramów. Pierwszy transport był gotowy po około 2 tygodniach. Szczęśliwie mieszkaliśmy kilkaset zaledwie metrów od GS-u (Gminna Spółdzielnia dla niewtajemniczonych) i dzięki determinacji oraz niezbyt wyboistej drodze, udało mi się wózek pełen złomu dotransportować do wagi. Znalazłem wagowego i rozpoczęliśmy biznes. Nie wiem jaką miałem determinację, tyle, że na wózku było 120 kg żelastwa, a ja, mając wówczas trzynaście lat, dałem sobie radę. Później złom dostarczyłem na pryzmę i trzymając żółty kwit w dłoni udałem się do kasy. Po drodze zobaczyłem, że na kwicie jest napisane 108 kg x 60 groszy, co daje 64 złote i osiemdziesiąt groszy. Poszukiwanie wagowego dało dobry rezultat, ale moja reklamacja nie, wyjaśnił bowiem, że 10% odejmuje na tzw. „bród”. Zapytałem, czy jeśli umyję następną partię, to też mi odpisze 10% i niestety potwierdził. Nie ma co walczyć z wiatrakami, z wagowym i z naszą Panią Ludomirą – to są trzy pewniki. Z całą resztą, może się da.
Za cztery osiemdziesiąt kupiłem oranżadę, wafel przekładany kakao oraz garść irysów, zaś 60 dołożyłem do puli. Miałem już 115 złotych. Nagrody zjadłem. Irysy kleiły się do zębów, co pomagało mi w opracowaniu zemsty na wagowym. Następnego dnia rozpocząłem przygotowania do wyrównania rachunków. Służyły mi do tego metalowe rurki. Jeden koniec zaklepywałem młotkiem, po czym wsypywałem do środka piasek i zaklepywałem drugi koniec. Ze wstępnych obliczeń wynikało, że piaskowy balast daje 20%, co powinno zrekompensować straty ostatniej transakcji. Rurek jednakże było za mało, ale na sąsiednim polu stał stary, naruszony już zrębem czasu siewnik. Ten rolniczy sprzęt też ma rurki (ażurowe nieco, ale dałem radę – uszczelniłem je gazetami).
Śmiertelnie zmęczony udałem się do GS-u. Niestety nie dałem rady wózka dociągnąć i wówczas stał się cud – jeden z tych mniejszych, ale pomocny, spotkałem bowiem naszą panią Ludomirę. Nauczycielka spojrzała na mnie przyjaźnie (zdarzyło się to całej historii podstawówki kilka zaledwie razy na spojrzeń tysiące). Zostałem pochwalony, że zbieram surowce wtórne. To pewnie jej wychowawczy wkład. Chciałem wyjaśnić, ze chodzi mi o „Małego Optyka”, a tym razem też o sprawiedliwość i, że to ja daję wychowawczą nauczkę wagowemu, ale nie miałem siły mówić. Pani Ludomira złapała za rączkę wózka, który musiał to wyraźnie odczuć, bo osie jęknęły, kiedy kobieta masą własnego ciała pociągnęła starożytną konstrukcję. Sama pewnie ważyła tyle, co złom, bo transport do miejsca ważenia odbył się bezkolizyjnie i szybko. Jej mocarne ręce napinały się rytmicznie, rękawy letniej sukienki podwinęły się do góry ukazując wielowarstwowy układ ochronny w postaci wystających spod pachy włosów – to, ze by się nie zatarło. Nieoczekiwana pomoc była zbawienna. Pomyślałem, że mąż Ludomiry, Lucjan ma szczęście. Spokojnie mógłby zająć się zbiórką złomu, a jednorazowy transport mógłby osiągać nawet 200 kilogramów.
Tym razem było 130 kg – 10% = 117kg razy 60 groszy i dało to 70 złotych i 20 groszy. Byłem usatysfakcjonowany, sprawiedliwości bowiem stało się zadość.
Pomimo zarobku, popołudnie nie należało do najprzyjemniejszych. Najpierw zepsuł mi je mój ojciec, który szukał rurek – materiału na ogrodzenie na działce. Po krótkim zastanowieniu się, powiedziałem mu prawdę. On zaś, zamiast mnie pochwalić, zaczął się śmiać i długo nie mógł tego śmiechu powstrzymać. Liczyłem na pochwałę, ale moja kreatywność nie została skomentowana. Kolejnego dnia ojciec rurki odkupił z GS-u jako złom użytkowy, płacąc 2,20 złotych za kilogram. Moim zadaniem było odcięcie piłką od metalu końcówek, co zajęło mi kolejne 3 dni.
Drugim niemiłym momentem było przyjście na nasze podwórko pana Jana Kolca, rolnika, którego siewnik stracił rurki przez które ziarno wsypywało się do ziemi. Kiedy mój ojciec prawie, że tarzał się ze śmiechu, pan Jan wycofał się z naszego podwórka lekko stukając się w głowę jakby dzięki temu mógł odzyskać rurki… Dziwne to wszystko. Przed wykupieniem rurek od siewnika – co przypadło w udziale mi, wysypałem z nich piasek. Wagowy nie skomentował moich czynności, policzył po 2,20 za kilogram złomu użytkowego. Rolnik, Jan Kolec zrezygnował z pomocy mojego ojca i sam zamontował części do siewnika.
Nadmienię, że ojciec nie zarekwirował moich pieniędzy – pewnie zapomniał… gdy tylko przypominał sobie sytuację, zaczynał się śmiać… Muszę powiedzieć pani Ludomirze, żeby częściej się śmiała, to może nie będzie takim ponurakiem – może ją Lucjan połaskotać a miejsca ma dosyć…
To były koniec, ale mnie brakowało jeszcze 20 złotych. Butelek nigdzie nie było, pozostawał więc złom – tym razem to tylko 37b kilogramów minus 10% na brud i razy 60 groszy. Ostatnia akcja.
Poszukiwania żelastwa zakończyły się pobliskim lesie, gdzie znalazłem niewybuch – pocisk artyleryjski. Z pewnością w środku miał materiał wybuchowy, więc wagowy na brud pewnie by odliczył z 20%, a tego moja uczciwość by już nie zniosła. Pocisk uznałem za niebezpieczny i pośpieszyłem na milicję. Spodziewałem się akcji saperów, wojska, lokalnej gazety i mojego zdjęcia na pierwszej stronie – to by nieco zrównoważyło moje szkolne uczynki. Nic takiego jednakże nie nastąpiło. Na miejscu znaleziska pojawił się dzielnicowy Kaźmirek, który pocisk zbadał, włożył do siatki na zakupy i pozostawiając tuman niebieskich spalin odjechał na motorowerze marki komar. Kiedy skręcił w stronę GS-u wezbrała we mnie złość. Miałem nadzieję, że wagowy odliczy mu dużo więcej niż 10% za brud…