19. Obcy (gołąb) na antenie
Kolega Grzesio, zwany , rozpoczął hodowlę gołębi. Miał ich około 20. Były zatem pocztowe, rozpościerające ogony pawie, podobne do pocztowych, ale całe białe bociany, skaczące w powietrzu koziołki werfle oraz dwa dostojne rysie. Te ostatnie były wielkości średniej kury.
Siwek odpowiednio dobierał samce i samice, które łączyły się w pary, znosiły jajka i wyprowadzały młode, które nasz kolega sprzedawał później na targu.
Pewnego dniu pojawił się jastrząb, który uderzył w lecące stadnie gołębie i porwał jednego z samców, zapewne na kolację. W ten sposób pocztowa samiczka została wdową. Wobec faktu wierności małżeńskiej, która u gołębi jest dozgonna, pani pstrokata (miała różnokolorowe piórka) nie mogła liczyć, ze któryś z panów – gołębi pomoże jej w zapłodnieniu jajeczek. Doszliśmy do wniosku, że gołębie, to nie ludzie i tu, na pomoc wzajemną liczyć nie można.
Pewnego wakacyjnego dnia, siedzieliśmy nieco znudzeni na ławce obok Murowanki. Budynek ten wybudowano z cegły w 1904 roku i pierwotnie był on przeznaczony na mieszkania dla majstrów i niektórych robotników. W okresie PRL-u mieszkali tam ci, którzy jeszcze nie mieli na przydziału mieszkania w nowych blokach. W piętrowym budynku, mieszkania miały po 3,5 metra wysokości, a do tego dochodził jeszcze wysoki na 2 metry strych. Na blaszanym dachu zamontowano sieć anten telewizyjnych – dla każdego mieszkania oddzielną.
Na jednej z takich anten usiadł gołąb. Nie był to gołąb żadnego z hodowców z Murowanki, czyli przyplątał się obcy. Grzesio stwierdził, że jest lekko pstrokaty, wygląda na samca (jak on to stwierdził, tego nikt nie wie) i będzie jak znalazł dla gołębiej wdowy. Jedyne, co trzeba zrobić, to go złapać.
Wczesnym wieczorem Siwy wdrapał się na blaszany dach i krok po kroku zaczął zbliżać się do gołębia. Obcy jednakże wyczuł niebezpieczeństwo i z gracją przefrunął na kolejną antenę. Grzesio podążył za nim. Obcy zamieniał anteny, zaś Grzesio podążał za swoim niedoszłym łupem. Kiedy był blisko lekko pstrokatego ptaka, przed Murowanką pojawiła się nasza pani, Ludomira. Ta kobieta to jakieś fatum. Zawsze zjawiała się w najmniej oczekiwanym momencie i zawsze, jej pojawianie się oznaczało kłopoty.
Ludomira zobaczyła balansującego nieco na blaszanym dachu Grzesia, po czym otworzyła oczy tak szeroko, że prawie wyszły jej z orbit, to znaczy z oczodołów. Rumieniec wylał się na lica nauczycielki, która otworzyła usta na tyle, na ile pozwalała żuchwa, tak, że mogłaby połknąć gołębia rysia w całości. Niestety dobyła swojego piskliwego głosu, krzycząc bardzo głośno, aż szyby w Murowance zadrżały i samoczynnie otworzył się lufcik w mieszkaniu numer 12.
Siwy właśnie złapał gołębia, ale wobec siły niespodziewanych fal akustycznych, pośliznął się na płacie lekko zardzewiałej blachy i podążył w dół, ku rynnie. Wyprofilowana z ocynkowanej blachy rynna była ostatnią nadzieją chłopaka, który wypuścił z dłoni swoją zdobycz.
Po chwili sytuacja wyglądał nieciekawie. Grzesio wiszący około ośmiu metrów nad ziemią, kurczowo trzymający się rynny, zgięta antena telewizyjna, gołąb, który odfrunął i nauczycielka, która właśnie zaniemówiła. Najwyraźniej była w szoku. Zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa, ale jej psychika wzięła górę nad logiką (tej ostatniej zresztą, używała dość rzadko). Wystąpił paraliż wszystkich członków potężnego ciała kobiety. Stała jak posąg i lekko drgała. Grzesio, cudem jakimś, a może ze względu na dodatkową energię wyzwoloną przez stres, wdrapał się na dach. Niestety do dobrego końca historii było jeszcze daleko, Siwy bowiem zgiął antenę, której kabel prowadził do mieszkania niejakiego Gaspara, zaś ów Gaspar biesiadował z kolegami z okazji swoich urodzin. Po minucie pojawił się w oknie, bacznie obserwując podwórko, raz po raz pociągając za telewizyjny kabel. Doszedł do wniosku, ze bez interwencji na dachu, odbiór programu telewizyjnego nie będzie możliwy i bez większego namysłu wyruszył w kierunku strychu.
Byliśmy pełni obaw jak zareaguje na zgiętą antenę i leżącego na blaszanym dachu Grzesia. Nasze obawy, na szczęście pozostały tylko w sferze domysłów. Gaspar, chwiejąc się na nogach, próbował utrzymać równowagę, co szło mu z trudem. Przemieszczał się od anteny, do anteny, urywając z kolejnych konstrukcji kluczowe dla odbioru programu telewizyjnego elementy.
Po pewnym czasie, w oknach pojawiali się kolejni lokatorzy. Każdy z nich pociągał za kabel od anteny, po czym kierował się w stronę strychu prowadzącego na dach – zapewne w celu dokonania czynności naprawczych.
Gaspar dalej demolował anteny, Siwy bez ruchu leżał na płatach blachy, a sąsiedzi po kolei pojawiali się w otworze strychu. Kiedy zorientowali się, że przyczyną nagłego demontażu anten jest podpity Gaspar, zaczęli nawoływać go do odwrotu, on jednak dalej parł naprzód. Kiedy zorientował się, że jest obserwowany przez grupę mocno poddenerwowanych mężczyzn, zreflektował się. Za pół godziny miał rozpocząć się mecz piłki nożnej, wobec czego, czas na uczynnienie odbioru sygnałów TV był rzeczą arcyważną, a przy tym super pilną.
Gaspar, sepleniąc przeprosiny pod nosem, odwrócił się wreszcie i trzymając kurczowo w rękach poprzeczny pręt jednej z anten, ślizgając się po blasze, zaczął podążać ku przeznaczeniu.
Nasz pani Ludomira odzyskała głos i z ogromną siłą wzniosła okrzyk grozy. Gdyby w pobliżu przelatywał odrzutowiec, z pewnością by go zagłuszyła. W Murowance ponownie zadrżały szyby, zaś lufcik w mieszkaniu numer 12 zamknął się automatycznie. Fale dźwiękowe uderzyły także w Gaspara, który wypuścił z rąk aluminiowy pręt i w ostatniej chwili chwycił się rynny. Nie miał niestety tyle sprytu co Grzesio i nie zdołał wspiąć się z powrotem. Rynna niebezpiecznie się wygięła.
Wyobraziłem sobie Gaspara, który siłą ziemskiej grawitacji leci na dół i wbija się z położony pod nim kwiatowy ogródek po pas. Jako statyczna figura musi pozostać zaryty w gruncie – koledzy przynoszą alkohol i zakąskę…
Biesiadujący w mieszkaniu jubilata mężczyźni widząc spadające za oknem elementy anten telewizyjnych, doszli do wniosku, że mają dziwne wizje i zrobili sobie przerwę w picu. Wówczas zauważyli, że brakuje gospodarza. Jak jeden mąż, na nieco chwiejnych nogach, ruszyli na poszukiwania Gaspara, czyli w stronę dachu. Co do kierunku poszukiwań, intuicja ich nie zawiodła.
Po kilku minutach, już czterech facetów wisiało na rynnie, która prawdopodobnie doszła do wniosku, że co za dużo, to nie zdrowo i zaczęła odrywać się od mocujących ją zaczepów.
Widok był niesamowity. Czterech młodych mężczyzn wisi na zbliżającej się powoli w kierunku gruntu rynnie. W powietrzu roznoszą się nieartykułowane dźwięk, raz na jakiś czas przemywane przekleństwami. Na dole stoi grupa uczniów z podstawówki, a wśród nich nauczycielka, która cyklicznie wydaje się siebie okrzyki przerażenia. Na drugim planie tłumek mieszkańców Murowanki dopinguje Gasparowi j jego kolegom, zagrzewając ich do walki o przetrwanie.
Rynna, wyginając się coraz to bardziej zatrzymała się 3 metry nad ziemią. Wówczas wiszący na niej mężczyźni zdecydowali się na bliskie spotkanie z ogródkiem niejakiej Majchrzakowej. Zniszczyli kilka rabatek, co było bezpośrednią przyczyną złowrogich okrzyków właścicielki rabat. Oblepieni ziemią zdecydowali się na szybkie opuszczenie niegościnnej ziemi i zataczając się nieco, pobiegli po schodach do mieszkania Gaspara. Za nimi udała się, uzbrojona w duża szmatę Majchrzakowa, która wykrzykując słowo „łobuzy”, zdaje się musiała dać upust nagromadzonej złości. Wielu mieszkańców Murowanki było sytuacją zaintrygowanych. Zastanawiali się głośno „spadną, czy nie spadną”, cierpliwie oczekując na rezultat związany z siła grawitacji. Z braku sensacji, powoli zaczęli rozchodzić się do swoich mieszkań.
Grzesio zwany Siwym dotarł do włazu i dołączył do naszej grupy. Pani Ludomira, już uspokojona, z typowym dla niej pedagogicznym zacięciem zaczęła nam tłumaczyć na czym polega związek przyczynowo – skutkowy. Przyczyną jest nadmiar alkoholu, z skutkiem zniszczone anteny, ogródek i złość Majchrzakowej. W ten sposób alkohol gubi ludzi, w szczególności młodych mężczyzn.
Pomyślałem, że skutkiem istnienia naszej nauczycielki jest nasza kreatywność, bez której pewnie byśmy z nią nie wytrwali, ale na czas ugryzłem się w język i nic nie powiedziałem.
Obcy gołąb sam dołączył do stadka Siwego i spodobał się owdowiałej samiczce. Grzesio nazwał go „Alkohol”, był on bowiem przyczyną powstania w tym dniu wszystkich nieszczęść.
Na dachu Murowanki ostała się jedna nietknięta antena, należąca do mieszkającego w ostatniej klatce pana Ludwika. Zaprosił on wszystkich chcących obejrzeć mecz. Sądzę, że można by to wpisać do księgi rekordów: kilkudziesięciu mężczyzn, na dodatek wszyscy palący papierosy, w pokoiku o powierzchni 15 metrów kwadratowych. Podobno, co cię nie zabije, to cię wzmocni – oświadczyła nauczycielka żegnając się z nami. Do tej pory nie wiem, o co jej chodziło…