Kolegę Marka bolał ząb. Po pobieżnym badaniu wiedzieliśmy, że to lewa, dolna szóstka w prawej stronie żuchwy. Czarna dziura w środku zęba była przyczyną bólu. Jedynym rozwiązaniem była wizyta u dentysty.
Dopiero gdy nieśliśmy naszego kolegą w stronę ośrodka zdrowia, zdaliśmy sobie sprawę, jak paniczny strach może wzmocnić siły w sumie niezbyt potężnego nastolatka. Sam jedna pójść nie chciał. Uważaliśmy, ze naszym obowiązkiem jest niesienie pomocy, nawet w sytuacji, w której potrzebujący tej pomocy odmawia – nie zdaje sobie bowiem sprawy z konsekwencji.
W przedstawianym tu przypadku nie było innego wyjścia. Przed zmrokiem mieliśmy zakraść się do starego Tomacha na czereśnie, zaś Marek był najsprawniejszy w chodzeniu po drzewach. Musieliśmy ratować nasz plan, dzięki czemu, w sumie przy okazji, ratowaliśmy także ząb numer sześć.
Byliśmy przed gabinetem, kiedy nasz kolega nagle uspokoił się. Stwierdził, że nie jest tchórzem i do dentysty pójdzie sam.
Pani Ada Gorska, lokalna dentystka spojrzała na Marka, później na mnie i Wojtka. Zgodziła się, abyśmy byli światkami zabiegu. Pewnie wyczuła, że dla Marka skok przez okno to chleb powszedni. W ten sposób staliśmy się strażnikami pacjenta.
Pani Ada była osobą starszą. Doskonale pamiętała czasy wojny. Jako uczestniczką powstania warszawskiego często zapraszana była do szkoły. Opowiadała wówczas o tych strasznych czasach. Mimo ustroju socjalistycznego, który deprymował powstanie, w naszej szkole rządziła dyrekcja, która kultywowała tradycje i zdaje się nie była do końca posłuszna partyjnym dyrektywom. Przez takich właśnie pedagogów byliśmy wychowywani. Na drugim biegunie byli nauczyciele pokroju pani Ludmiry, czy Ebonita. Może dlatego, ze względu na brak jednoznacznego przykładu wyrastały z nas niezłe ziółka?
Dentystka była kobietą chudą, z wystającymi kośćmi policzkowymi i długim nosem na którym opierały się okulary o grubych szkłach. Posadziła Marka na fotelu i włączyła silnik, który za pomocą klinowego paska poruszał mechanizm wiertła. Wojtek zbladł i zaczął głęboko oddychać. Ja patrzyłem się w sufit. Marek zaś chyba ze strachu zemdlał, bo nie słyszeliśmy żadnych ludzkich odgłosów.
Dźwięk wierconego zęba i zapach palących się kości wkrótce stał się nie do wytrzymania. Całe szczęście, że gabinet dentystyczny zlokalizowany był na parterze. Jako pierwszy wyskoczył Wojtek, a ja zaraz po nim. Niestety mieliśmy pecha. Mój kolega jako pierwszy zorientował się, że na schodach prowadzących do ośrodka zdrowia, w lekkim rozkroku stoi nasza pani. Rozpędził się i nie zważając na ryzyko rzucił się zrobione z siatki ogrodzenie. Po kilku sekundach był już na drugiej stronie. Poderwał się jak na sprężynie i rozpoczął szaleńczy bieg. Ja miałem mniej szczęścia. Zawleczony przez Lubomirę do dentystycznego gabinetu pokornie czekałam w kolejce na swoją kolej.
Po kilkunastu minutach, ledwie żywy Marek opuścił salę katorg. Zająłem jego miejsce. Pod czujnym okiem naszej pani, a właściwie pod jej presją, grzecznie otworzyłem usta. Jakakolwiek próba ucieczki mogłaby się spotkać z fizycznym przymusem. Wolałem wiertło od bycia ubezwłasnowolnionym (czyli przygniecionym kobiecym ciałem o dużych rozmiarach) w celu dokonania przez dentystkę, podobno koniecznego zabiegu. Całe szczęście miałem tylko jedną małą dziurę w górnej czwórce po prawej stronie. Nie było łatwo, ale zabieg przetrwałem bez większych konsekwencji dla mojej nieco artystycznej (to się ujawnia właśnie w takich sytuacjach), koronkowej psychiki.
Zszedłem z fotela i wtedy stało się coś, co była nagrodą za moje męki. Pani Ada na fotel zaprosiła Ludomirę. Ta zaczęła się tłumaczyć, ale dentystka wskazała na mnie mówiąc, że ona, nauczycielka i wychowawczyni musi dać dobry przykład. Fotel jęknął pod ciężarem potężnego ciała. Zajęczał też pasek klinowy napędzający wiertło. Odezwało się brrr, które mieszało się z dziwnymi odgłosami dochodzącymi z jamy ustnej pacjentki. Rachunki zostały wyrównane.
Podobno kości o żółtawej barwie są twardsze od tych białych i zęby u żółtokostych psują się mniej. Ludomira z jej uśmiechem pokazującym mlecznobiałe ząbki, ma zdaje się pecha. Postanowiłem, że gabinet dentystyczny będę odwiedzał regularnie. Zaproponuję wspólne wyprawy naszej pani. Jej uśmiech musi pozostać bowiem bez skazy.