W Składnicy Harcerskiej pojawił się zestaw „Mały Optyk”, z którego można było złożyć lornetkę lunetę i mikroskop. Produkcja NRD, soczewki plastikowe, ale chęć posiadania zrobiła swoje. Cena to 205 złotych, z czego miałem zaoszczędzonych 5 „Koperników”, czyli dziesięciozłotówek i jednego „Rybaka”, co w sumie dawało 55 złotych. Mój wrodzony, już nieco wyćwiczony, wczesnokapitalistyczny nos zaczął węszyć. Po pierwsze butelki, po złotówce za sztukę – po wódce i occie. Trzeba było je myć, ewentualnie wyciągać korki, uważać, żeby nie potłuc. Ponadto konkurencja zbyt duża – każdy miał ochotę na łatwy zarobek. Zdecydowałem się na zbiórkę złomu. 60 groszy za kilogram, a to oznaczało konieczność zebrania 250 kilogramów żelastwa. No i zaczęła się kolekcja.
Wyprawa po bastrę (cukier z melasą)
Marzeniem każdego nastolatka było zdobycie bryły słodkiej, brązowej bastry z cukrowi w pobliskich Borowiczkach. Było to możliwe tylko podczas kampanii cukrowniczej, która rozpoczynała się we wrześniu, a kończyła zwykle z początkiem lutego. Wraz z kolegą Rysiem zadeklarowaliśmy pracę w ramach tak zwanych batalionów młodzieżowych, dla których celem było wychowanie przez pracę. Wszystko dla dobra socjalistycznej ojczyzny.
Wisła i dzika (bycza) przyroda na wyspie
Mam wiele wspaniałych wspomnień związanych z Wisłą. Każdy dzień wakacji spędzaliśmy nad rzeką. W latach 70 XX wieku rodziców większości z moich kolegów (moich także) nie było stać na wakacje nad polskim morzem, w Tatrach, czy na Mazurach, nie mówiąc już o „egzotycznej” Bułgarii. Od rana do wieczora na trawiastym brzegu rzeki – może wydawać się to nudne, bądź monotonne, ale takie nie było.
Popularnym miejscem była mała zatoka nazwana przez nas „Wirki”, ze względu na powstające tam wiry o średnicy dochodzącej do 2 metrów. Całe szczęście, nie były zbyt groźne – tak przynajmniej ustaliliśmy.
Powódź, łódka i wspomnienie Urbana
Zapytałem szanownego ciała nauczycielskiego, czy jesteśmy bohaterami, bowiem uratowaliśmy pana Jana, czy też, jak zwykle zresztą, młodzieńcami, którzy właśnie zeszli na złą drogę? Zdania były podzielone. Ebonit twierdził, że jesteśmy „be” – powiedział „łobuzy”, pani dyrektor uśmiechała się pod nosem i nic nie mówiła. Hiszpan stwierdził, że jeśli porównać nas do naczyń połączonych, to poziom łobuzerstwa wyrównał się z czynem szlachetnym. Aby zapobiec wypowiedzi naszej pani Ludomiry, poradziłem jej, aby odsunęła się od brzegu, bo zdaje się znowu przytyła i nie daj Boże trawiasta skarpa jej nie utrzyma. Zrobiła się purpurowa na twarzy i jak się zresztą spodziewałem, zaniemówiła.
Prace ręczne i króliki
Ebonit, tuż przed końcem roku szkolnego wyskoczył z nowym pomysłem na prace ręczne. Zupełnie jak przysłowiowy filip z konopi. Dziewczyny szyły, wyszywały, a nawet cerowały skarpety – musiały zdobyć takie z dziurą, a w ówczesnych czasach rodzącego się nylonu, wcale nie było to łatwe. Część męska klasy miała zajęcia w pracowni, gdzie Ebonit podzielił nas na cztery czteroosobowe grupy i zaprosił do udziału w rywalizacji. Każda z grup, na kolejnych pracach ręcznych miała zbudować klatkę dla królików. Owe puchate zwierzątka rozmnożyły się (jak to króliki mają w zwyczaju) u ojca naszego nauczyciela. On zaś, aby zapobiec klęsce żywiołowej i pożarciu przez te żarłoczne bestie całej marchewki z ogródka, zobowiązał się że „gdzieś” je umieści.
Ucieczka męża Ludomiry (Syreną 103)
W drugi czwartek wakacji około godziny 11 rano zobaczyliśmy chmurę niebieskawego dymu, który dość szczelnie wypełnił ulicę Szkolną. Syrena 103 ruszyła z miejsca, z każą sekundą nabierając coraz większej prędkości i generując przy tym wciąż nowe kłęby spalin. Doszliśmy do słusznego zresztą wniosku, że nową kobietę łatwo zgarnie, nawet z ulicy, bowiem stary model polskiego samochodu miał drzwi zamocowane na środkowym słupku, otwierane na zewnątrz. Wystarczy je otworzyć i nowa kobieta znajdzie się na miejscu pasażera. Drzwi pojazdu były jednak szczelnie zamknięte. Gdyby uciekinier dążył do kolejnej konfrontacji z płcią piękną, nasuwało się pytania, czego w pierwszym związku nie pojął?
Praca w gospodarstwie, sianokosy i zsiadłe mleko
O siódmej rano, wraz z Wiesiem zgłosiliśmy się do pracy w gospodarstwie. Pan Kazik nazwany przeze mnie chłopem, tak naprawdę był postępowym rolnikiem. Bardzo inteligentnym facetem. Szkoda, że nie był nauczycielem. W szkole można by wprowadzić przedmiot o nazwie ŻYCIE i nasz gospodarz z pewnością stałby się ulubieńcem uczniów. Poszliśmy na łąkę grabić siano… Gdyby mój kolega nie bał się gęsi, to cała historia mogłaby potoczyć się inaczej…. Na dodatek, prześladująca mnie pani Ludomira…
Dziadek – wspomnienia z PRL-u i z czasów zamierzchłych…
W 1982 roku dziadek, pomimo swoich 82 lat, nadal miał sporo krzepy. Każdy z nas przyniósł do warsztatu połówkę świńskiej tuszy, po czym odpowiednio przygotowaliśmy mięso, aby powstały z niego szynki, kiełbasy, a nawet salceson. Tworzyliśmy kontrabandę dla reguł stanu wojennego. Nie przejmowaliśmy się tym zbytnio i nie myśleliśmy o ewentualnych konsekwencjach. Wieczorem, gdy babcia poszła spać, zostawiając nas, mężczyzn przy kuchennym stole, piliśmy bimber z maleńkich kieliszków, który zakąszaliśmy smażonym na patelni mięsem, tak zwaną świeżonką. Dziadek w wieku 20 lat został powołany do wojska. Wojna zbliżała się wielkimi krokami. Uderzenie w niepodległą Polskę miało nastąpić ze Wschodu…
O manipulacji z przymrużeniem oka
Pewnego dnia zdałem sobie sprawę z faktu, że zupełnie nie rozumiem świata w którym żyję. Wszystko wokół mnie nagle zaczęło być obce i nieznane. Nawet sąsiadka jakby mniej roznegliżowana przyszła do mnie, aby pożyczyć trochę soli, ale poprawiłem na niej szlafroczek i humor kobiety wrócił na swoje miejsce. Skoro okolica obca i nieznana, to jednocześnie (choć potencjalnie) niebezpieczna. W przypadku stanu zagrożenia mamy trzy wyjścia: a) atak, jeśli jesteśmy silniejsi, b) ucieczkę, jeśli jesteśmy słabsi, bądź też (o ile „a” i „b” nie wchodzą w rachubę) c) stan odrętwienia zwany traumą. Omówię teraz wszystkie trzy przypadki, krótko zresztą.