DZIADEK
Letnie słońce zdążyło już przegonić noc, kiedy zadzwonił telefon. Było to w środę o 6:30. Usłyszałem tekst Rozmowa kontrolowana, po czym męski, lekko zachrypnięty głos powiedział: Urządzam ostatnie w swoim życiu święto, w sobotę, po czym rozmówca odłożył słuchawkę. To był mój dziadek. Zaproszenie oczywiście przyjąłem.
W 1982 roku dziadek, pomimo swoich 82 lat, nadal miał sporo krzepy. Każdy z nas przyniósł do warsztatu połówkę świńskiej tuszy, po czym odpowiednio przygotowaliśmy mięso, aby powstały z niego szynki, kiełbasy, a nawet salceson. Tworzyliśmy kontrabandę dla reguł stanu wojennego. Nie przejmowaliśmy się tym zbytnio i nie myśleliśmy o ewentualnych konsekwencjach.
Wieczorem, gdy babcia poszła spać, zostawiając nas, mężczyzn przy kuchennym stole, piliśmy bimber z maleńkich kieliszków, który zakąszaliśmy smażonym na patelni mięsem, tak zwaną świeżonką.
Dziadek w wieku 20 lat został powołany do wojska. Po krótkim przeszkoleniu, wraz z innymi niedoświadczonymi żołnierzami czekał na to, co miało niebawem nastąpić. Wojna zbliżała się wielkimi krokami. Uderzenie w niepodległą Polskę miało nastąpić ze Wschodu.
– Baliśmy się bolszewików. Dowódca mówił nam, że są słabi, źle zorganizowani, mają braki w zaopatrzeniu. My zaś, to silne chłopy, mamy dobrą broń i chęć walki. W odróżnieniu od wroga, nasze formacje są zorganizowane profesjonalnie. Wojskowa propaganda jednakże nie wpływała na postrzeganie zagrożenia przez młodych żołnierzy.
– Nie rozumiałem, co to znaczy „nasze formacje są zorganizowane profesjonalnie” i nawet się nad tym nie zastanawiałem. Przekazywane z ust do ust informacje o bolszewikach były straszne. Podczas wieczornych dyskusji urastały do niebotycznych rozmiarów. W mojej wyobraźni, radziecki żołnierz to potwór. Dziki jak zwierzę, okrutny, bez sumienia, bez litości. Przyjdą i nas pozabijają.
– Wówczas nie rozumiałem, po co ta wojna. Propaganda wojskowa wpajała nam konieczność obrony ojczyzny, mówiła o honorze i o patriotyzmie, ale my, dwudziestolatkowie, nie rozumieliśmy tej konieczności. Każdy z nas chciał żyć, być wolnym człowiekiem, który może sam decydować o sobie. Nie chcieliśmy umierać. W książkach piszą, że w obliczu zagrożenia, mężczyźni stają się bohaterami. Pojawia się dodatkowa siła, determinacja, wola walki. Powstają emocje, które wyzwalają szaleństwo prowadzące do zwycięstwa. Tak piszą w książkach. Kiedy siedzisz w polu, maszerujesz dziesiątki kilometrów dziennie, czujesz tylko zmęczenie. Ono jest dobre, bo przesłania strach.
Dziadek polał po kieliszku destylowanej przez sąsiada księżycówki, nałożył sobie kawałek mięsa i głęboko westchnął. Dokonał teleportacji do roku 1920. Znalazł się na froncie wojny o niepodległość, zmagań, których sens zrozumiał po latach. Dwie wielkie łzy pojawiły się w oczach starego człowieka. Powiedział, że bimber go nieco roztkliwia. Na moje pytanie, czemu zawsze po kielichu wraca do pamiętnego roku 1920 wyjaśnił, że to był przełom w jego życiu. Wówczas wydoroślał. Wojna sprawiła, że wiejski chłopak stał się mężczyzną.
– Nadszedł taki dzień, w którym zapomniałem, co to strach. Jako żołnierz piechoty uczestniczyłem w pierwszej potyczce. Nawet nie wiem, gdzie to było. Leżeliśmy w redlinach kartofli i strzelaliśmy do bolszewików, którzy znajdowali się na drugim końcu pola. Zielone pędy ziemniaków wydzielają specyficzny zapach – pamiętam to do dzisiaj. Raz po raz ładowałem karabin, celowałem i strzelałem. Przestałem myśleć, że zabiję człowieka. Początkowo taka myśl paraliżowała mnie. Nieważne, że to wróg, że bolszewik, ale to w końcu człowiek. Leży w redlinach naprzeciwko mnie, bo dostał taki rozkaz. Nie zmagamy się – on i ja, w pojedynku, ale dlatego, że jesteśmy zmobilizowani do wojskowej służby. Zabijamy, aby przeżyć. Takie są zasady. Po potyczce zwycięska strona zatriumfuje. Bohaterowie staną wyprężeni po ordery. Kawałki nic niewartego metalu, czy też symbolu rzeczywistego bohaterstwa?…
– Będzie powszechna radość, pretekst do wypicia ćwiartki wódki i do zabawy…
– Zwycięzcy powinni płakać nad pokonanymi! Zwycięstwo w wyniku zabijania, to nie radość… tylko smutek i poczucie winy.
Jeszcze jeden kieliszek, chwila milczenia, aby zakąsić i kolejne westchnienie. Nic nie mówię, słucham z zapartym tchem. Który to już raz? Ta sama opowieść i emocje. Wiem, co będzie dalej, ale to tak, jak słuchanie ulubionego utworu muzycznego. Odtwarzam go aż do zdarcia płyty.
– Rosjanie mieli przewagę liczebną. W pewnej chwili, poderwani rozkazem wstali i wrzeszcząc, zaczęli biec w naszą stronę. Krzyk pomaga stłumić strach i świadomość, że człowiek biegnie w stronę wycelowanej broni. Ówczesne karabiny, po każdym strzale trzeba było przeładować. To zajmuje nieco czasu. Wróg chce dotrzeć do nas i pozabijać. Ostre bagnety lśnią w sierpniowym słońcu. Wyeliminujemy część atakujących, ale nie zdołamy zastrzelić wszystkich. Część dobiegnie. Kiedy będą już blisko na kilka metrów, mamy poderwać się i z krzykiem rzucić się na wroga. Bagnet przeciw bagnetowi. Przestałem logicznie myśleć i zacząłem funkcjonować jak maszyna. Już nie czuję lęku i nie mam poczucia winy.
– Nie wiem, jakie w stanie stresu mózg wydziela neuroprzekaźniki, ale człowiek wówczas funkcjonuje jak automat.
Neuroprzekaźniki – dziadek wyjaśnia, że to trudne słowo usłyszał ode mnie. Podobnie jak znaczenie słowa stres, trauma i wiele innych określeń. Stwierdził, że mam szczęście, bo żyję w pokoju i mogłem się wykształcić. Teraz lepiej rozumiem świat i ludzi. Nie, nie powiem staremu mężczyźnie, że nie rozumiem ani świata, ani ludzi. Nie powiem mu, że gdybym znalazł się w jego skórze, podczas bitwy na śmierć i życie, to chyba bym zemdlał, a może nawet, po prostu umarł ze strachu.
– Walka na bagnety, to rzeź. Albo on cię zabije, albo ty jego. To nie jest kula, która tkwi w ciele, albo przez nie przelatuje. Bagnet kłuje, zadaje straszny ból, niszczy wnętrzności i sprawia, że wielu ciężko rannych żołnierzy umiera w powolnych męczarniach.
Teraz będzie napełnianie małych kieliszków. Są małe, aby na dłużej starczyło. Butelka jest spora, ale nie może zostać opróżniona przed końcem opowieści.
– Stanęliśmy do nierównej walki. Żołnierze wstali z redlin, mierzą i strzelają. Cel jest blisko, nie można chybić. Huk wystrzałów cichnie. Napastnicy zwalniają na chwilę. Kilkunastu pada. Zostali trafieni pociskami z naszych karabinów. Krzyk furii wypełnia powietrze i biegniemy naprzeciw wroga. Jest nas znacznie mniej. W przebłysku świadomości zdałem sobie sprawę, że to koniec. Może zdołam dźgnąć jednego, może dwóch czerwonoarmistów, ale nie mam szans na wyjście z potyczki z życiem. Jest ich zbyt dużo…
– Widzę przekrwione zmęczeniem oczy Rosjanina. Brudny płaszcz, potargane włosy niewolnika wojny. Na ustach wojenny okrzyk, a w oczach szaleństwo pomieszane ze strachem. Odtrącam jego bagnet i dźgam chłopaka w klatkę piersiową. Wygląda na mojego rówieśnika. Usta wykrzywione w niemym krzyku… Śmierć przyszła szybko. Kolejny bolszewik jest wysoki, dobrze zbudowany. Dysponuje większą siłą od mojej. Robię unik. Napastnik przewraca się na ziemię. Tym razem mój bagnet zatopiony zostaje w plecy mężczyzny. Kątem oka widzę drugą falę Rosjan, którzy biegną na pomoc swoim. Teraz to już na pewno koniec. Podobno nadzieja umiera ostatnia, ale mnie już wtedy opuściła…
– Zostaliśmy uratowani przez ułanów. Kilkadziesiąt rozpędzonych koni i żołnierze jazdy z uniesionymi szablami. Rosjanie rozpoczęli odwrót, ale nie mieli żadnych szans w spotkaniu z kawalerią. To uratowało nas, czyli piechotę. Lanca, szabla i karabinek – takie było uzbrojenie siedzącego na cwałującym koniu ułana. To były oddziały awangardowe, siejące wśród wroga postrach, niczym husaria przed wiekami.
Zwróciłem dziadkowi uwagę, że nie wszyscy rosyjscy żołnierze byli bolszewikami. Uśmiechnął się wyjaśniając, że dla nich wszyscy – tak wówczas określano najeźdźcę. Kolejny kieliszek bimbru i chwila milczenia. Czasem zastanawiałem się, ile razy mogę słuchać tej samej opowieści dziadka i czy kiedykolwiek mi się to znudzi?
Wiedziałem, że po kolejnym kieliszku mocnej księżycówki dziadek zacznie śpiewać. Zachrypniętym głosem zanucił…
„Legiony to żołnierska nuta
Legiony to straceńców los
Legiony to żołnierska buta
Legiony to ofiarny los!”
Po pierwszej zwrotce dziadek śpiewał już głośniej. Łzy ciekły mu z oczu. Wkrótce, wypełniony emocjami, stary mężczyzna płakał jak dziecko. Kuchnię wypełniła legionowa pieśń:
„My pierwsza brygada Strzelecka gromada
Na stos! Rzuciliśmy swój życia los,
Na stos, na stos!
O ileż mąk, ileż cierpienia…”
– Byłem młody i mimo wojny świat odbierałem raczej pozytywnie. Miałem nadzieję, że straszny czas bitew wkrótce się zakończy, wrócę do domu, gdzie czeka na mnie moja narzeczona i rozpocznę normalne życie. Pracowałem wówczas jako czeladnik w zakładzie masarskim. Marzył mi się własny zakład produkujący wędliny. Wstaję skoro świt i marynuję szynki, kroję słoninkę w kosteczkę do mortadeli, mielę mięso na kiełbasy. Przed II Wojną Światową nikt nie wiedział, co to wegetarianizm. Zwierzęta były traktowane dobrze, ale miały służyć człowiekowi. Konie jako siła robocza, krowy dawały mleko, a świnie, cóż, one były źródłem mięsa. Kury za to znosiły jajka w różnych dziwnym miejscach i trzeba było ich szukać. Dobra gospodyni każdego ranka macała swoje kurki, aby wiedzieć, ilu jaj może się spodziewać. Psy miały szczekać na obcego, a koty łapać myszy. Taki był porządek rzeczy. Nie to, co teraz. Świnie siedzą w jakiś ogromnych chlewniach, kury w klatkach i tylko im tyłki wystają nad taśmociągiem, gdzie znoszą jajka. Krowy też męczą się w tych nowoczesnych oborach. Męczenie zwierząt, to coraz powszechniejsze praktyki..
Dziadek z właściwą sobie werwą odniósł się do stanu wojennego.
– Wprowadzenie limitów żywności przez wystraszonych komunistów doprowadziło do nienormalnych sytuacji – musisz martwić się o przeżycie, a politykę sobie odpuść. Kartka na mięso, na cukier, na flaszkę i papierosy…
Politykę sobie odpuszczam. Jestem na wsi, u dziadka, na jego ostatniej imprezie typu kolacja przy bimberku. Kilka lat później zmarła babcia, a dziadek stał się niedołężny i sam nie mógł sobie ze wszystkim dać rady. Umieszczony w Warszawie, u mojej teściowej, stracił resztkę radości, która jeszcze niedawno gościła w oczach otoczonych wianuszkiem zmarszczek. Podczas świąt, urodzin i innych rodzinnych uroczystości matka mojej żony wydzielała dziadkowi 2 kieliszki wódki. Nie było już okazji do wspomnień, bo nikt z imprezujących w nowoczesnym świecie połowy lat 80. XX wieku nie chciał słuchać historii sprzed ponad 60 lat. Czasem zostawaliśmy sam na sam. Dziadek tylko kiwał głową. Nie wracał już do wojny z bolszewikami. Życie z niego powoli uchodziło. Zmarł w wieku 88 lat, w Warszawie. Smutny i zrezygnowany. Przed śmiercią często powtarzał, że współcześni, nowocześni ludzie nie doceniają historii. Nawet nie chcą widzieć, że na ich oczach powoli upada ustrój zwany socjalizmem. Są uczestnikami rewolucji, a mówią o jakiś pierdołach. Pewnie tak zostali przez ów nienormalny ustrój zmanipulowani. Ja byłem tym jedynym, który rozumie. Patrzył na mnie z uznaniem, gdy dowiedział się, że uczestniczyłem w studenckim strajku. Dziadek – patriota.
Po kolejnym kieliszku lekko mętnej, pachnącej drożdżami cieczy, miałem posłuchać o dalszym losie ludzkości. To pewien rodzaj filozofii człowieka, który będąc na ostatniej prostej swojego życia, wciąż myśli logicznie. Co gorsza, wygląda na to, że ma dużo racji. To było prawie 40 lat temu. Obecnie widzę, że przepowiednie dziadka zaczynają się spełniać.
– Do czego ta nowoczesność podobna? Niedługo ludzie zaczną się doskonalić i tak, krok po kroku staną się robotami. No i już nie będzie mięsożernych. Może sama wtyczka do prądu wystarczy?
Jest rok 2020 – minął cały wiek od czasu, w którym dziadek był żołnierzem. W okresie 100 lat udoskonaliły się narzędzia do zabijania ludzi. Świnie siedzą w zautomatyzowanych chlewniach, krowy w zamkniętych oborach, kury w klatkach. Ludzie się doskonalą. Modny jest wegetarianizm i weganizm – może to dobra droga dla zdrowego życia? Och dziadek, gdybyś dożył 120 lat, zobaczyłbyś świat, który kiedyś wykrakałeś. Może niedługo rzeczywiście wystarczy podłączenie do gniazda z zasilaniem? Twoja wojna o niepodległość miała zupełnie inny wymiar. Wymiar mówiący o tym, czy Polacy będą wolni, czy też staną się niewolnikami komunistycznego systemu już na początku XX wieku.
– Uczestniczyłem w kilku potyczkach w bolszewikami. Sam się sobie dziwiłem, że okrzepłem i przestałem myśleć o wojnie w kategoriach życia i śmierci. Fakt, że się baliśmy, niczego tu nie zmienia. To naturalny odruch człowieka. Wojna polsko – rosyjska 1920 roku jest przedstawiana jako zmaganie dobra ze złem. Triumf zwycięstwa zagwarantował mnie i tobie życie w Polsce, a nie w republice sowieckiej. Teraz mamy jeszcze dziwny ustrój. Podobno fachowo nazywa się to „demokracją ludową”, ale nie ma to związku ani z demokracją ani z ludem. Mydlenie oczu. Ludzie wkrótce się zbuntują i będzie jakaś rewolucja. Idee komunistyczne nie pasują do człowieka, bo człowiek nie został stworzony na sługę patologicznego systemu. Ja już tego nie doczekam, ale ty, jak będzie świętowanie 100 lat niepodległości, będziesz wówczas żył w kapitalizmie. Ciekawe, jak sobie tam poradzisz?
Dziadek w swoim czasie poradził sobie dobrze. Ożenił się z córką właściciela masarni i stał się kapitalistą. Jak często wspomina, zamożni to ludzie, którzy najczęściej zdobyli majątek swoją ciężką pracą. Inni ich dorabiają, ale też korzystają z bogactwa właścicieli. Tak było kiedyś. Teraz są akcje, giełdy, polityka i cwaniactwo.
– Cieszę się że byłem młody na początku XX wieku. Po pewnym czasie zrozumiałem, że walka o Polskę, o niepodległość, była koniecznością. Dzięki temu mogłem się realizować. Gdybyśmy przegrali, stalibyśmy się niewolnikami socjalizmu i musielibyśmy robić, co nam karzą. Bez wolności nie ma radości…
Czekałem na najciekawszą część opowieści. Historia nadająca się na powieść akcji z sensacją w tle. Niesamowity wyczyn dwudziestolatka.
– W drodze do Warszawy, którą później ominęliśmy szerokim łukiem, zdarzały się drobne potyczki z Rosjanami. Pewnego sierpniowego poranka zobaczyliśmy rosyjski oddział. Żołnierze wroga, niczym duchy, brodząc w wysokiej, gęstej mgle, rozpoczęli atak na nasze pozycje. Biegli i krzyczeli.
– Szybko przywykłem do nowej rzeczywistości. Działania wojenne zmieniły moje postrzeganie walki. To, co kilka tygodni wstecz uważałem za czyn haniebny, za morderstwo, teraz stało się elementem gry o życie. Albo zabiję, albo zostanę zabity. Nie ma mowy o litości, czy negocjacjach. Idą na nas bolszewicy i musimy ten atak odeprzeć, albo nasze ciała zostaną zakopane w ziemi – jak dobrze pójdzie, będzie to pobliski cmentarz, jeśli gorzej, zbiorowa mogiła w polu.
– Mgła stopniowo rzedła. Wrogów mieliśmy jak na dłoni. Trzeba dobrze wycelować, by nie zmarnować kuli, nie wolno się śpieszyć. Pocisk z ogromną prędkością dąży do celu. Przebija ubranie, skórę, czasem łamie kości i niszczy narządy wewnętrzne. Trafiony żołnierz, jeśli ma szczęście, umiera od razu. Jeżeli zostaje ranny, w warunkach polowych zostaje skazany na powolne umieranie w cierpieniu. Wracam do tego, bo jest to jedyna rzecz, którą się przejmowałem. Nie tym, że zabiję, albo zostanę zabity, ale cierpieniem. Otoczenie jest szare, byle jakie, złe – to wojna. Nie ma nikogo bliskiego w pobliżu. Do cierpienia dokłada się samotność. W żadnej z bitew, w których brałem udział, ta myśl mnie nie opuszczała. Po pewnym czasie stała się obsesją. Musiało minąć wiele lat, abym uwolnił się od myślenia o cierpieniu w czasie wojny. Żeby przestało mi się to śnić…
Nastał moment przepłukania gardła bimbrem. Zapach drożdży stał się przyjemny – przypominał zaczynione przez babcię ciasto na chleb. Tym razem milczeliśmy dość długo. Trzeba było zjeść nieco smażonego mięsa i popić mocno posłodzoną herbatą. Alkohol zrobił swoje. Zacząłem czuć się dobrze. Chociaż wiedziałem, co będzie dalej, oparłem łokcie na stole i trzymając głowę w rozpostartych dłoniach, czekałem na kolejną część opowieści starego człowieka.
– Zawsze proszę ciebie o pomoc, bo chociaż jesteś z miasta, to masz przyzwoitą wyobraźnię, sporo siły i chęć do pracy. Musiałeś to odziedziczyć po mnie. Kiedyś poprosiłem Janka, męża Eli, siostry twojej teściowej, ale on się do pracy nie nadaje. Nauczyciel fizyki a nie wie, że środek ciężkości półtuszy jest na środku, a nie gdzieś z boku. O mało się nie połamał, kiedy upadł przygnieciony ciężarem 40 kilogramów. Miastowy człowiek. Na dodatek bimber to dla niego trucizna. Pił monopolową, to i nic dziwnego, że głowa go na drugi dzień rano bolała.
Przytaknąłem. Pochwały dziadka zawsze sprawiały mi radość. Byłem doceniony przez kogoś, kto całe życie ciężko pracował i nie narzekał na swój los. Nawet po II Wojnie Światowej, kiedy zabrano mu zakład i przekształcono go w spółdzielnię, nie stracił wiary, nadziei i humoru. Ponoć zdenerwował się tylko raz, gdy na dachu stodoły wypisano mu zieloną farbą „kułak”. Czuł się bowiem rasowym biznesmenem, a nie właścicielem ziemskim. I rzeczywiście nim był.
– Wracając do potyczki pod Warszawą, to była mała, dość krwawa bitwa. W trakcie walki nikt nie zastanawia się, czy może być inaczej i dlaczego nikt nam nie pomaga, czy coś jest uczciwe, nieuczciwe, dobrze, czy źle zorganizowane. Każdy chce przeżyć. Żaden z Rosjan nie był moim osobistym wrogiem i żaden z Polaków nie był osobistym wrogiem tego, czy innego czerwonoarmisty. Pod względem moralnym, nasza sytuacja była lepsza, bo walczyliśmy napadnięci, w wojnie obronnej. Oni szli na nas z rozkazu, prawdopodobnie niewiele z tego rozumiejąc. Mieli zabijać! Podobno żołnierze Armii Czerwonej byli kuszeni łupami wojennymi bogatej Warszawy. Propaganda… Zniewolony Rosjanin, nie rozumiejący polityki, a nawet tego, co się dzieje bezpośrednio wokół niego, zastraszony wyrokiem śmierci, jeśli nie będzie walczył… oj biedny był. Rosyjskie posiłki zmniejszyły nasze szanse na obronę, zmniejszyły naszą nadzieję na przetrwanie. Nikt z nas nawet nie pomyślał o ucieczce. Przychodziły jednak chwile paraliżującego lęku. Od strony lasu ukazało się trzech jeźdźców, trzech polskich ułanów.
Na dalszy ciąg opowieści musiałem zaczekać. Małe, szklane naczynia zostały napełnione do połowy, a butelka zakręcona. Czas na spacer. Rozgwieżdżone, sierpniowe niebo i ciepła, letnia noc sprawiły, że wyjście na dwór było przyjemne. Dziadek przyniósł z komórki dwa znicze. Skierowaliśmy się w stronę cmentarza. Najbardziej dramatyczna część opowieści będzie później. Pamiętanie o zmarłych, to część patriotyzmu. Dzięki tym ludziom żyjącym pod zaborami, mogliśmy odzyskać niepodległość. To oni mówili w ojczystym języku i co niezmiernie ważne, kultywowali tradycje, przekazując je z pokolenia na pokolenie. To siła nie do pokonania. Wobec potęgi tradycji, komunistyczna propaganda nie ma najmniejszej szansy na zaistnienie. Nie można wyrzec się własnej narodowej przynależności. Uczciwego człowieka nikt nie jest w stanie przekupić ani zastraszyć. Zdrajców trzeba zaś eliminować z rodzinnego i społecznego życia.
Rodzinny grób na parafialnym cmentarzu prezentował się podobnie jak inne groby. Otoczona kamiennymi płytami ziemia była miejscem, gdzie rosły chryzantemy i czerwone kwiaty, których nazw nie znam. Mały ogród. Dziadek wyjaśnił, że wkrótce zamiast ziemi będzie marmurowa płyta, bowiem, gdy wraz z babcią przeniosą się do lepszego świata, nie będzie nikogo, kto by pielęgnował tu kwiaty, a porządek musi być.
Na małym, wiejskim cmentarzu leżą ciała moich pradziadków i pra-pradziadków. Ludzi, którzy żyjąc w rosyjskim zaborze nigdy nie wyrzekli się polskości. Mój pradziadek ze trony babci był ziemianinem. Od Rosjan otrzymał intratną propozycję pracy w wojsku, jako nadzorca nad stajnią. Odrzucił ją jednak. Podobno mawiał, że najważniejsze w życiu jest dobre samopoczucie, a zdrajca nigdy nie będzie czuł się dobrze.
W okresie zaborów dzieci uczone były języka polskiego, historii, patriotyzmu. Kultywowane były polskie tradycje. Dużą rolę odegrał kościół z zakorzenioną w prostych ludziach wiarą, kultywowaną w polskim obrządku. Tak jest, kiedy chcą ci zabrać to, co masz najcenniejsze – tożsamość.
Zapłonęły znicze, rozświetlając noc. Zadałem standardowe pytanie, które zadawałem zawsze nocą na cmentarzu. Co to jest patriotyzm?
– Człowiek dąży do wolności. Zniewolony, przestaje być sobą, nawet jeśli ma świetną pozycję i zabezpieczony byt materialny. Ptak w klatce ma pokarm i wodę, ale nie ma wolności i jest nieszczęśliwy. Na wolności może spotkać swoją partnerkę bądź partnera i uwić gniazdo. Ryzykuje, że nie znajdzie pożywienia, ryzykuje, że zostanie napadnięty przez drapieżnika, że wysiadywane jajka staną się łupem sójki, czy kruka. Ale jest wolny i każdego ranka szczebiocze w swoim języku. Patriotyzm, to świadomość przynależności do narodu, to szacunek i miłość do ojczyzny. Mówiłem już, że jeśli utracisz tożsamość, nie zaznasz smaku spełnienia. Niewolnicy nie potrafią się cieszyć. Rzecz jasna, pojawiają się także obowiązki, z których najważniejszym jest jednoznaczna, uczciwa postawa, a co za tym idzie, także zdolność do poświęceń.
– Zrozumiałem to wszystko wówczas, podczas wojny polsko-bolszewickiej. Groziła nam rzeczywista eksterminacja – pod pręgierzem komunistycznego ustroju, zmiana wolnego człowieka w sługę niecnej idei. Po kilku pokoleniach już nie bylibyśmy Polakami, ale nieforemną masą sług komunistycznej partii. To gorsze od zaborów.
– Zrozumienie, to jedno, a wojna to drugie. Nie byłem heroicznym bohaterem, ideowcem w swoich czynach, bo po prostu bałem się śmierci. Walczyłem, aby przetrwać ten czas. Moja ewentualna śmierć, to byłoby poświęcenie się dla słusznej sprawy, tyle tylko, że wcielony do wojska zostałem pod przymusem. Co bym zrobił, jeśli miałbym wybór? Powiem szczerze, nie zgłosiłbym się na ochotnika. Byłem prostym, młodym mężczyzną ze wsi, a nie herosem.
Powrót z cmentarza to 20 minut spaceru przez pola. Rozmawialiśmy o przyszłości dziadka. Właśnie zakończył pewien etap swojego życia i teraz już nie będzie chował świń. Zostaną kury, króliki i ogródek warzywny. Ziemię odda w dzierżawę. Trzeba być realistą. Ale to wcale nie taka łatwa sprawa, kiedy całe życie było się aktywnym, realizowało się ambitne cele. Coś, co cieszyło i sprawiało, że człowiek czuł się spełniony. Ale wiek robi swoje…
Nocny spacer sprawił, że działanie alkoholu osłabło. Teraz, z czystym sumieniem (tak powiedział dziadek) mogliśmy napić się po kieliszeczku. Czekałem na dalszą część opowieści o bohaterze.
– Trzech polskich kawalerzystów zbliżyło się do nas. Przez cały czas ostrzeliwali ich Rosjanie. Niestety skutecznie. Dwóch zabitych żołnierzy spadło z koni. Jedno ze zwierząt także zostało zastrzelone. Trzeci, ciężko ranny ułan upadł na ziemię tuż przede mną. Jeździec, oficer w stopniu rotmistrza, słabym głosem polecił, aby torbę zawierającą mapy z rozmieszczeniem wojsk wroga, jak najszybciej dostarczyć do sztabu, który znajdował się kilka kilometrów na wschód. Od tego mogły zależeć losy wielkiej bitwy, a nawet całej wojny. Wojska polskie dokonały manewru okrążenia Warszawy i w ten sposób wciągnęły Armię Czerwoną w męczący marsz, co znacznie osłabiło wroga. Teraz można przygotować się do rozstrzygającej bitwy, ale do tego potrzebne są mapy…
Rotmistrz, żołnierz prowadzący w boju zwykle dwie sekcje kawalerzystów potrafiących atakować w szyku, to wówczas był ktoś. Ów ktoś umarł na rękach dziadka.
– Potrafiłem jeździć konno. Na wsi to normalne, tyle tylko, że nie na osiodłanym, przyzwyczajonym do komend, ułańskim koniu. Ale wówczas nie myślałem o tym, czy dam radę, czy może spadnę z wierzchowca. Podekscytowany, złapałem skórzaną torbę i dosiadłem karego rumaka. Najwolniejszym końskim krokiem jest stęp, gdy zwierzę idzie noga za nogą, następnie kłus – majestatyczny, wolny bieg. Kolejny to galop, a po nim, najbardziej szalony, cwał. Koń, którego dosiadłem, był zmęczony. W jednym ręku trzymając szablę, w drugim cugle, ścisnąłem rumaka łydkami. Można powiedzieć, że zjednoczyłem się z wierzchowcem, który reagował na moje komendy. Kłus przeszedł w galop. Wówczas zobaczyłem, że zbliża się do mnie rosyjski oficer. Cwałował, krzycząc i wymachując szablą. Po kilkuset metrach dogonił mnie. Zaprawiony w walce kawalerzysta i ja, nie mający pojęcia do czego służy szabla. Bez wstępów zaatakował, celując w moją głowę długim, srebrzystym ostrzem. Uniosłem szablę i cios nie dotarł do celu. Zauważyłem krótki karabinek wystający z przymocowanej do siodła kabury. Bez namysłu odbezpieczyłem broń i strzeliłem. Nie wiem jak to się stało, ale nagle obydwaj znaleźliśmy się na ziemi. Ja miałem przeciętą skórę na lewej piersi i brzuchu, zaś Rosjanin dziurę w klatce piersiowej. Mój przeciwnik nie żył.
Dziadek nalewa po kieliszku, po czym rozpina koszulę i pokazuje długą, na ponad dwadzieścia centymetrów szramę.
– Nie czułem bólu. Nic nie czułem. Ani strachu, ani żadnych innych emocji. Dosiadłem konia Rosjanina i pognałem w stronę sztabu. Cwałować, to wcale nie taka łatwa sprawa. Nogi w strzemionach, ciało podniesione ponad siodło, a pode mną oszalały, wystraszony koń. Po pewnym czasie zmęczył się, przeszedł w galop, a później w kłus. Tak dojechałem do sztabu.
– Moja wyprawa, być może uratowała mi życie. Mój oddział poniósł bardzo duże straty, poległo ponad 70% żołnierzy. Ja pozostałem wśród żywych. Sam nie wiem, czemu dokonałem czegoś, co racjonalnie rzecz biorąc, było dla mnie nieosiągalne. Z jednej strony to odpowiedzialność, konieczność dostarczenia map, ale to tylko podstawa decyzji. Cała reszta przyszła automatycznie, bez zastanawiania się nad tym, czy potrafię, czy też nie, bez jakiejkolwiek oceny sytuacji.
Dziadek stał się bohaterem, chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy. Nawet nikt mu o tym nie powiedział. Wyżsi rangą oficerowie przygotowywali się do bitwy i zajęci byli rozważaniem taktyki. Rannego żołnierza skierowano do polowego szpitala, gdzie został opatrzony.
– Rosjanie szli na Warszawę. 14 sierpnia 2020 zajęli Radzymin i wszystko wskazywało na to, że jak taran pójdą dalej. Wyobraź sobie, że większość zagranicznych dyplomatów uciekła wtedy z naszej stolicy. Byli pewni, że komuniści zwyciężą. Pozostali jedynie posłowie Wielkiej Brytanii i Watykanu. Wiadomo, Anglicy to flegmatycy i śpieszą się powoli, a co do Watykanu, to można mieć tu różne teorie. Może była wiara w cuda? Ta wiara potrzebna była wówczas polskim dowódcom, tego nie da się ukryć.
Dziadek zamknął oczy. Pewnie przywoływał obrazy sprzed lat…
– Po trzech dniach intensywnych walk 1 Armia Wojska Polskiego odparła atak 6 bolszewickich dywizji idących na Ossów i Radzymin. Wkrótce do walk włączył się Front Północny. Dodatkowo kontrofensywa znad Wieprza i Twierdzy Modlin spowodowały załamanie się rosyjskiego ataku. Ostatecznie, do jesieni udało się pokonać Rosjan i wyrzucić komunistów z Polski. Niektórzy mówią, że to był cud, tak zwany Cud nad Wisłą.
Jeżeli cudem jest zjawisko o znikomym prawdopodobieństwie zaistnienia, to można to tak nazwać. Bitwa Warszawska to jednakże doskonała strategia: związanie Wojsk Rosyjskich w okolicach Warszawy i kontruderzenie znad Wieprza. To zasługa genialnych wprost, wojskowych przywódców. Najznamienitszym z nich był generał Tadeusz Rozwadowski. Bitwa Warszawska jest uznawana przez historyków za jedną z osiemnastu najważniejszych, przełomowych bitew w historii świata. Po klęsce Rosjan, Lenin podobno był załamany. Atak na Polskę miał być bowiem początkiem wprowadzania nowego, komunistycznego ładu w Europie. Po naszej Ojczyźnie agresja miała był rozszerzona na Niemcy (gdzie lokalni komuniści przygotowali już grunt pod zmiany), później na resztę kontynentu.
Kolejny kieliszek bimbru miał pozostawić dziadka jeszcze na chwilę, w czasach wojny 1920. Cierpliwie czekałem na historię o Piłsudskim.
– Marszałek to był świetny gość. Przyjechał do naszego oddziału kilka dni po bitwie pod Radzyminem. Zostałem przedstawiony do odznaczenia, które otrzymałem z rąk Piłsudskiego. Krzyż Walecznych. Podobno byłem bohaterem…
Zdaje się, że tym wysokim odznaczeniem uhonorowano tylko 79 żołnierzy za wyjątkowe bohaterstwo. Mój dziadek był wśród nich.
Mężczyzna, który ukończył 4 klasy szkoły powszechnej w zaborze rosyjskim, zna fragment historii lepiej niż niejeden licealista. I potrafi o tym opowiadać. Żołnierz wojny polsko-bolszewickiej, rzemieślnik, biznesmen i samouk. Wyjaśnił mi, że przez wiele lat wracał do czasów swojej młodości. Czuł się wówczas zwycięzcą.
– Rozpierała mnie duma, kiedy sam Józef Piłsudski dekorował mnie orderem. Radość ogromna, choć nadal nie czułem się bohaterem.
– Ostatnio, po raz kolejny czytam „Potop” Sienkiewicza, chociaż za najlepszą książkę, jaką w ogóle przeczytałem uważam powieść „Wojna i Pokój” Tołstoja. Moje postrzeganie świata, mimo 82 przeżytych lat, wciąż poddawane jest modyfikacji. Nie mam najmniejszej urazy do Rosjan. Nie rozważam, czy było uczciwe powołanie mnie do wojska i wysłanie na wojnę, gdzie mogłem stracić życie. To rozważania dobre dla filozofów.
Dziadek zamyślił się. W butelce pozostało już niewiele opalizującego na żółto trunku. Wlał po ostatnim kieliszku.
– Wkrótce w Polsce będą duże zmiany ustrojowe. To jak śniegowa kula, staczająca się po zboczu. Nikt jej nie zatrzyma. Kolejne pokolenia staną się obywatelami świata. Mam nadzieję, że nie odetną się od korzeni i pozostaną Polakami. Utrata tożsamości prowadzi bowiem do niewolnictwa, niezależnie od jego formy. Niewolnik, to tylko niewolnik…
***
– Dziadku, dziadku, pojedźmy do Ossowa, tam będzie rekonstrukcja Bitwy Warszawskiej…
Mamy rok 2020. Mój wnuk prosi mnie o coś, co sprawia mi wewnętrzną radość. Po rekonstrukcji bitwy, pojedziemy na lody. Będę miał trochę czasu, aby przedstawić młodzieńcowi legendę o jego prapradziadku, walczącym o niepodległość PATRIOCIE.
(-) Leon Durka