Codzienne wyprawy nad Wisłę zrobiły się nudne. Leżenie na trawie, kąpiel z dość zimnej, mętnej wodzie, palenie ogniska. To samo każdego dnia. Wuj Wojtka, który był odpowiedzialny za wały przeciwpowodziowe przyniósł wiadomość, która nas pobudziła do działania. Ze względu na wysoki poziom wody, w górze rzeki można znaleźć stare wierzby, które w wyniku podtopienia wyschły. Brzmi to dziwnie, ale taka podobno jest prawda. Można to zrozumieć na zasadzie przysłowia, że za dużo szkodzi (nie pamiętam dokładanie komu i co, ale na pewno słodycze i gazowane napoje w nadmiarze – to wiem z autopsji).
W sobotę zorganizowaliśmy wyprawę. Cel, czyli teren gdzie znajdowały się martwe drzewa osiągnęliśmy po blisko 2 godzinach. Puste w środku, zupełnie suche i duże pnie nazwaliśmy karpami. Każdy wybrał sobie jedno drzewo i rozpoczęło się mozolne oddzielanie owych karp od korzeni. Wkrótce mieliśmy łodzie, na których zdecydowaliśmy się urządzić spływ.
Płynąca powoli Wisła dawała gwarancję na długą zabawę. Minęły pewnie ze 3 kwadranse, kiedy zobaczyliśmy małą motorówkę. Była to łódź skonstruowana osobiście przez mieszkającego w Ośnicy rybaka, Jakuba Spotczyka. Starego kawalera, który podobno po uszy zakochany był w naszej Pani Ludomirze. Kiedy dowiedział się, że obiekt do którego wzdycha ma zamiar wyjść za mąż za mężczyznę z miasta, podobno chciał nawet popełnić samobójstwo. Nie myślał jednakże logicznie. Po wypiciu kilku lornet (2 x pięćdziesiątka wódki + zakąska w postaci galaretki) udał się nad Wisłę i rzucił się do rzeki. Pewnie z przyzwyczajenia przed pływackim rajdem, rozebrał się. Później opowiadał, że zamierzał wypłynął na środek rzeki i płynąć pod prąd, aż do utraty sił. Kiedy sił zabraknie, miał się utopić. Nie udało mu się, niestety. Pierwszy powód to taki, że był bardzo dobrym pływakiem, drugi zaś to płycizna na środku Wisły – woda naniosła piasku i głębokość to jakieś 20 centymetrów. Osiadł na mieliźnie i tak się ta historia skończyła. Po wytrzeźwieniu pozostał skrywany żal i zawodzenie przy reperacji sieci.
Mała motorówka płynęła w stronę Kępy Osickiej pozostawiając za sobą chmurę sinego dymu – napędzana była silnikiem od motocykla SHL, co było słychać i czuć. Łódka miała duże zanurzenie. Podejrzewaliśmy, że Jakub przemyca coś na wyspę. Wysokie obroty silnika świadczyły o tym, ze rybak się śpieszy.
Skierowaliśmy nasze karpy ku Kępie i silnie pracując rękami pokonaliśmy główny prąd, z każda sekundą zbliżając się do porośniętego wikliną brzegu.
Po wyciągnięciu wierzbowych pni na piaszczystą plażę, zaczęliśmy powoli skradać się ku walącej się, starej stodole. Za budynkiem słychać było wesołe głosy. Jeden należał do Jakuba, drugi zaś kogoś nam przypominał…
Przez szpary w spróchniałych deskach ujrzeliśmy całkiem sielski obrazek. Na dużym, rozłożonym na trawie kocu w kratkę rozstawione były różnorodne wiktuały: kiełbasa, chleb, owoce. Stały tam też cztery butelki oranżady dwie szklani oraz butelka wina „Patykiem pisane”.
Postać chudego jak ręka Jakuba siedział obok potężnie zbudowanej kobiety. Wkrótce rozpoznaliśmy, ze to Ludomira, nasza pani. Cóż, Lucjan jej mąż już po raz drugi ratował się ucieczką od zaborczej kobiety. Pewnie dzięki temu w ogóle udało mu się przetrwać. Ludomira była zawiedziona i pewnie dlatego zgodziła się na piknik z Jakubem.
Zrozumieliśmy dlaczego łódka była aż tak bardzo zanurzona. Nie mogliśmy zaś zrozumieć dlaczego Jakub podejmuje aż tak duże ryzyko. Gdyby na przykład chudy jak szczapa mężczyzna chciał pocałować Ludomirę, ta mogłaby stracić równowagę i z faceta byłby placek. Wyobraziłem sobie całkiem płaskiego Jakuba, który stoi w łódce jako żagiel. Ludomira siedzi na rufie, wobec czego dziób jest wysoko uniesiony, jakby krzyczał, że mu ciężko.
Moi koledzy także mieli rozbudowaną wyobraźnie. Każdy pewnie wyobraził sobie coś innego, ale śmiechem parsknęliśmy jednocześnie. Stało się wówczas coś, co przewidywaliśmy. Jakub potknął się i runął na kobietę która także straciła równowagę. Po chwili obydwoje znaleźli się na kocu. Ludomira próbowała wstać, ale ponownie straciła równowagę i runęła na chudzielca. Zanim wstali na nogi, my byliśmy już nad brzegiem. Karpy, jedna po drugiej zaczęły płynąć z prądem rzeki. Wkrótce zniknęliśmy z pola widzenie ludzi będących na wyspie. Na zakręcie pojawił się wodolot, kursujący wówczas między Warszawą i Gdańskiem. Widomo, że wodolot wzbudza wspaniałe fale, na których nasze karpy zaczęły się kołysać. Stało się też coś, czego się nie spodziewaliśmy. Wysoka fala uderzyła w małą motorówkę i przechyliła ją niebezpiecznie. Woda wdarła się do środka łódki. W ten sposób zyskaliśmy gwarancję, że Ludomira nie ma szansy nas ścigać, zaś Jakub zyskał gwarancję na dłuższy pobyt sam na sam ze swoją ulubienicą. Obje strony powinny być zadowolone.
Następnego dnia szliśmy z Wojtkiem i Jackiem obok piekarni, gdzie w kolejce stałą nasza pani. Grzecznie powiedzieliśmy „dzień dobry”. Ludomira zapytała nas, czy przepływamy Wisłę. Była jakaś zmieszana. Chciałem już powiedzieć, że codziennie pływamy wpław na Kępę Osicką, aby tak fotografować przyrodę i, że mamy do wywołania kliszę pełną ciekawostek z dnia wczorajszego, ale z odpowiedzią wyprzedził mnie Jacek. Stwierdził, że to dla nas za daleko. Tam pewnie pływają chłopaki mieszkający na drugim brzegu. Po chwili jednakże dodał coś, co sprawiło, że kobieta zbladła, a jej usta zaczęły drgać. – Mamy nadzieję, że panu Jakubowi nic się nie stało – powiedział z uśmiechem.
Chyba nie zachowaliśmy się poprawnie, bowiem zamiast ratować mdlejącą nauczycielkę, poszliśmy dalej, w stronę Wisły. Po drodze spotkaliśmy Jakuba. Rozradowany mężczyzna właśnie wracał z zakupów. Usłyszeliśmy brzęk butelek, co utwierdzało nas w przekonaniu, że rybakowi nic się nie stało.